Ambasador USA przy ONZ Nikki Haley nazwała rosyjską ingerencję w amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 roku "wojną". W swoim wystąpieniu na konferencji w Instytucie George'a W. Busha zarzuciła ponadto Rosji chęć "siania chaosu". Agencja Associated Press zwraca uwagę, że ton tej wypowiedzi - o ile nie jej treść - odbiega od podejścia prezydenta Donalda Trumpa, który "konsekwentnie bagatelizuje rosyjski wpływ na amerykańską politykę".
Rosjanie, niech ich Bóg błogosławi, mówią: "Dlaczego Amerykanie są antyrosyjscy?". I dlaczego my nakładamy (na nich) sankcje? Cóż, nie ingerujcie w nasze wybory, a nie będziemy antyrosyjscy - powiedziała Haley.
Jak podkreśliła: Jeśli jakiś kraj może ingerować w wybory innego kraju, to jest to wojna.
Były prezydent George W. Bush wypowiedział się w podobnym tonie, zarzucając "wrogiemu mocarstwu" próbę "podsycania i wykorzystywania podziałów w naszym kraju". Mówił też o "projekcie rządu rosyjskiego", w którym chodzi o to, by "Amerykanie zwrócili się przeciwko sobie".
Obcych agresji, łącznie z cyberatakami, dezinformacją i wywieraniem wpływu finansowego, nigdy nie powinno się bagatelizować ani tolerować - podkreślił.
Donald Trump natomiast - jak podkreśla AP - w dalszym ciągu podaje w wątpliwość ustalenia wywiadu, z których wynika, że Rosja ingerowała w ubiegłoroczne wybory prezydenckie w USA.
Amerykański Kongres prowadzi liczne śledztwa związane z rosyjskim oddziaływaniem na te wybory.
Facebook przekazał ostatnio komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów około 3 tysięcy pogłębiających polityczne spory reklam, które miały zostać wykupione przez Rosję w miesiącach poprzedzających wybory i krótko po ich zakończeniu. Za ich źródło uznano rosyjską "farmę trolli" pod nazwą Internet Research Agency.
Zmanipulowane treści odkryły na swoich platformach również Google i Twitter, który zlikwidował 201 kont powiązanych z Internet Research Agency i ujawnił, że w ubiegłym roku powiązana z Kremlem agencja RT wydała 271 tysięcy dolarów na reklamy na tej platformie.
(e)