24 lata temu utracona została kontrola w reaktorze bloku IV elektrowni atomowej na Ukrainie. Cały świat usłyszał tę nazwę: Czarnobyl. Do katastrofy doszło na skutek błędu operatora i wyłączenia systemów alarmowych w trakcie przeprowadzania eksperymentów.
Była noc z 25 na 26 kwietnia 1986 r. Czwarty reaktor elektrowni w Czarnobylu przygotowywano do testu. Wszyscy wiedzieli, jak bardzo był niebezpieczny, ale nikt nie powiedział obsłudze o wykrytych wcześniej usterkach. Od samego początku nic nie szło zgodnie z planem.
Test, przygotowywany przez personel obsługujący reaktor, miał polegać na znacznym zmniejszeniu mocy reaktora, zablokowaniu dopływu pary do turbin generatorów i zmierzeniu czasu ich pracy po odcięciu w ten sposób zasilania. Program doświadczenia nie został jednak właściwie przygotowany. Wymagania bezpieczeństwa potraktowano czysto formalnie. W trakcie eksperymentu usunięto niemal wszystkie pręty sterujące i w momencie awarii nie udało się ich wsunąć z powrotem.
Krótko po godzinie pierwszej w nocy 26 kwietnia 1986, zamknięto zawory turbin - rozpoczął się test. Woda chłodząca przestała płynąć i moc reaktora gwałtownie się zwiększyła. Jeden z techników próbował uruchomić system zabezpieczeń, ale ten nie zadziałał - reaktor się nie wyłączył. Minęło kilkanaście sekund. Ilość energii produkowanej przez reaktor wzrosła - stukrotnie przewyższyła dopuszczalny poziom. Tak gwałtowny wzrost mocy i temperatury doprowadził do potężnej eksplozji pary wodnej i uwolnionego wodoru. Zniszczony został reaktor i część konstrukcji budynku; przesunięta została 2000-tonowa płyta pokrywająca reaktor - do wnętrza dostało się powietrze, wybuchł pożar.
Jego gaszenie zajęło aż dziewięć dni; użyto tysięcy ton piachu, boru, dolomitu, gliny i ołowiu. Wraz z dymem do atmosfery wydostała się radioaktywna chmura, która przez kilka tygodni krążyła nad Europą. Ten koktajl radioaktywnych substancji zaledwie w ciągu dziesięciu dni ogarnął całą północną półkulę - stosunkowo wysokie stężenie pierwiastków promieniotwórczych odnotowano nawet w Hiroszimie, oddalonej od Czarnobyla o ponad 8 tysięcy kilometrów.
Do atmosfery przedostały się ogromne ilości radioaktywnych pierwiastków: jodu 131, cezu 137, strontu 90 i plutonu 239, którego okres rozpadu wynosi ponad 20 tysięcy lat. Skażone zostało 100 tysięcy kilometrów kwadratowych terenu, głównie na terytorium Białorusi. Ponad połowa radioaktywnych substancji opadła - w Polsce, byłej Jugosławii, Finlandii, Szwecji, Bułgarii, Norwegii, Rumunii, Niemczech i Austrii.
W pierwszych dniach po katastrofie przy usuwaniu skutków pracowało tysiące ludzi - łącznie 800 tys. żołnierzy i cywilów. Likwidatorzy, bo tak ich nazywano, próbowali opanować radioaktywne piekło Czarnobyla. Dodajmy, że początkowo do prac wysłano roboty - jednak promieniowanie było tak duże, że nie były w stanie funkcjonować - rozbijały się o ściany, wpadały na siebie. Ci, którzy pracowali na pierwszej linii, w ciągu sekund otrzymali taką dawkę promieniowania, jaką normalnie przeciętny człowiek otrzymuje w ciągu całego życia.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Ostatnie raporty mówią, że w katastrofie i podczas usuwania jej skutków zginęło mniej niż 50 osób. Ale wcześniejsze dane mówią nawet o 4 tys. zabitych, ponad 70 tys. trwale okaleczonych. Status ofiar Czarnobyla otrzymało 3,5 mln z 50 mln obywateli Ukrainy, którzy mieszkali w pobliżu elektrowni. Jednak prawdziwa skala i ludzki koszt tragedii w Czarnobylu, zniszczenia jakie w ludzkich organizmach wyrządziło promieniowanie najprawdopodobniej nigdy w pełni nie będą znane.
Czarnobyl to nie tylko rak, choroby popromienne, to także trauma psychiczna. Wielu ludzi do dziś nie może się pogodzić z tym, że zostali przesiedleni; że stracili dorobek swojego życia; że jednego dnia mieszkali w najpiękniejszym miasteczku w Rosji, a kolejnego byli uciekinierami…
Następnego dnia po katastrofie rozpoczęto ewakuację miejscowości położonych w strefie zagrożenia. Prawie 50 tys. osób musiało wyjechać z samego tylko miasta Prypeć - wybudowanego specjalnie dla pracowników elektrowni w Ignalinie. Ludzie w pośpiechu opuszczali swoje mieszkania, zabierając ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Władze obiecywały mieszkańcom, że wrócą tam za dwa, trzy dni. Minęły 24 lata, a Prypeć nadal jest miastem wymarłym.