Litwa, Łotwa i Estonia dołączają do państw Wyszehradu oraz Chorwacji, Rumunii i Słowenii, domagając się wyższych składek do przyszłego wieloletniego budżetu UE. Z najbogatszych krajów UE słychać nieoficjalne głosy o potrzebie zmniejszenia wspólnej kasy. "Jesteśmy gotowi do przedyskutowania sposobów utrzymania poziomu obecnych wieloletnich ram finansowych, nawet po Brexicie, przez zwiększenie składek i ewentualnych nowych dochodów własnych do budżetu UE" - napisali we wspólnym liście liderzy krajów Bałtyckich.
Premierzy Estonii i Łotwy, Juri Ratas i Maris Kuczinskis oraz prezydent Litwy Dalia Grybauskaite przeciwstawią się też cięciom w wydatkach na badania, innowację i na rzecz młodzieży. Kraje bałtyckie zwracają również uwagę, że płatności bezpośrednie dla ich rolników ze wspólnej kasy są znacznie niższe niż średnia unijna.
"Budżet UE musi być nakierowany na przyszłość i pomóc nam być bardziej produktywnymi, konkurencyjnymi i związanymi ze sobą. Razem z Marisem Kuczinskisem i Dalią Grybauskaite zgodziliśmy się też na omówienie większych wkładów, ponieważ nie powinno być cięć w wydatkach na naszą wspólną przyszłość" - napisał na Twitterze, publikując list z datą 15 lutego szef estońskiego rządu.
Jak dotychczas tylko kilka krajów UE przedstawiło swoje stanowisko w tej sprawie. W styczniu na spotkaniu w Budapeszcie za zwiększaniem składek do budżetu opowiedziały się Polska, Czechy, Słowacja i Węgry oraz Chorwacja, Rumunia i Słowenia.
Podczas gdy w debacie nad poprzednim wieloletnim budżetem duże znaczenie miał ówczesny kryzys, który państwa członkowskie wykorzystywały do ograniczania składek, teraz jednym z głównych wątków w przygotowaniach do uformowania wspólnej kasy jest wyjście Wielkiej Brytanii z UE.
Kraj ten po Niemczech jest drugim największym płatnikiem i brak jego składek - jak wyliczyła Komisja Europejska - będzie oznaczał dziurę w wysokości 12-13 mld euro rocznie. Zjednoczone Królestwo odpowiadało za ponad 15 proc. wpływów do unijnej kasy. Do tego dojdą nowe wydatki na takie obszary, jak ochrona granic, integracja uchodźców, badania i rozwój czy współpraca wojskowa, które KE szacuje na około 10 mld euro rocznie.
Państwa, które więcej odbierają z unijnej kasy, niż do niej wpłacają, takie jak np. Polska, obawiają się głębokich cięć w polityce spójności czy wydatkach na wspólną politykę rolną. Ich postulat zwiększenia składek jest zbieżny z propozycjami KE.
Unijny komisarz ds. budżetu Guenther Oettinger chce, żeby stolice wpłacały od 10 do 20 proc. więcej niż obecnie. To może być jednak trudne do zaakceptowania dla płatników netto, czyli bogatych krajów UE, których przelewy do Brukseli są wyższe niż te z Brukseli do nich.
"Chcemy zmodernizowanego budżetu w zgodzie z priorytetami, jakie uzgodnili w strategicznej agendzie w Bratysławie unijni liderzy. Wierzymy, że mniejsza unia oznacza mniejszy budżet" - powiedział PAP pragnący zachować anonimowość dyplomata jednego z krajów zachodniej Europy.
Szefowie państw i rządów 27 krajów UE - bez wychodzącej ze Wspólnoty Wielkiej Brytanii - spotkają się w przyszły piątek w Brukseli na nieformalnym szczycie, żeby porozmawiać na temat następnych wieloletnich ram finansowych.
Komisja Europejska, chcąc ułatwić liderom dyskusję, przedstawiła w tym tygodniu różne warianty dotyczące zwiększania wydatków na określone działania (np. wspólną ochronę granic czy program Erasmus+), a także pokazując, jakie będą konsekwencje zmniejszania środków np. na politykę spójności.
Szef Rady Europejskiej Donald Tusk w nocie wysłanej do stolic przed szczytem zadał pytania dotyczące poziomu wydatków, a także priorytetów nowego budżetu. KE ma wyciągnąć wnioski z tej debaty i przedstawić 2 maja projekt wieloletnich ram finansowych na okres po 2020 r.
(ph)