140 osób zginęło z rąk birmańskich sił bezpieczeństwa, które otworzyły ogień do prodemokratycznych demonstrantów - informuje birmański portal Myanmar Now. Wśród ofiar są dzieci. Kraje Zachodu ostro potępiają działania birmańskiej junty.
Agencja Associated Press przekazała wyliczenia anonimowego badacza z Rangunu, śledzącego represje w Birmie, według którego w ponad 24 miejscowościach w sobotę z rąk służb bezpieczeństwa zginęło 107 osób. Agencja zastrzega, że sama nie jest w stanie zweryfikować tych doniesień.
Według agencji to najkrwawszy dzień protestów trwających w całym kraju od przejęcia władzy przez wojsko 1 lutego. W sumie zginęło w nich już ponad 440 osób - informuje Reuters.
Według Myanmar Now w Mandalaj zginęło co najmniej 40 osób, w tym 13-letnia dziewczynka, a w Rangunie co najmniej 27 osób. Wcześniej donoszono również o śmierci pięcioletniego chłopca w Mandalaj, ale informacje na temat jego losu są sprzeczne - przekazał Reuters. Dodano, że w regionie Sikong zginął trzynastolatek.
Strzelają do nas jak do ptaków czy kur, nawet w naszych domach - Reuters cytuje słowa jednego z protestujących w mieście Mjingjan, gdzie siły bezpieczeństwa zabiły co najmniej dwie osoby. Ale mimo tego będziemy protestować (...) musimy walczyć, aż do upadku junty - zaznacza mężczyzna.
Działania birmańskiej junty spotkały się z krytyką dyplomacji Wielkiej Brytanii, Unii Europejskiej i USA.