Obrońcy rodziców, skazanych za nieumyślne spowodowanie śmierci w pożarze dwóch synów, wnieśli kasację do Sądu Najwyższego. Do tragedii doszło w lipcu 2016 roku w Rajczy na Żywiecczyźnie. W październiku sąd wymierzył kobiecie i mężczyźnie karę w wysokości 4 lat więzienia.
Złożenie kasacji obrona zapowiadała tuż po wyroku II instancji, który w październiku zapadł przed bielskim sądem okręgowym. Mec. Przemysław Nowak podkreślał wówczas, że zdarzenie było nieszczęśliwym wypadkiem, a oskarżeni nie powinni odpowiadać karnie.
Do pożaru doszło w nocy z 1 na 2 lipca ub.r. w Rajczy na Żywiecczyźnie (Śląskie). Dym obudził ojca, który zaczął krzyczeć i uciekać. To obudziło matkę, która wybiegła z domu z synem, 4-letnim Oskarem. W budynku pozostali 2-letni Patryk i 11-miesięczny Krystian. Po pewnym czasie ojciec próbował wrócić po nich, ale siła ognia była już wtedy zbyt duża. Dzieci zmarły w wyniku zatrucia dymem. Rodzice byli pod wpływem alkoholu. Mieli go we krwi niemal 3 promile.
Żywiecki sąd rejonowy pod koniec marca br. skazał rodziców na trzy lata więzienia. Sędzia Olga Kocot-Barabasz, uzasadniając wyrok, podkreśliła, że skazani swym zachowaniem sprzeniewierzyli się obowiązkom rodziców, którzy są gwarantami bezpieczeństwa dzieci. Doprowadziło to do śmierci synów. Wymierzając im karę o dwa lata niższą od tej, której domagał się prokurator, wskazała, że podsądni są ludźmi młodymi i dotychczas niekaranymi.
Od decyzji odwołały się obie strony. Prokuratura uznała wyrok za zbyt niski. Za karą 5 lat - jak mówił przed sądem prokurator Piotr Sowa - przemawiały okoliczności zdarzenia, a także postawa rodziców, którzy nie uważali, by zrobili coś złego. Twierdzili, że nie byli pijani, choć tak naprawdę byli w stanie upojenia alkoholowego. To ten stan spowodował, że nie byli w stanie racjonalnie myśleć i podjąć działań, jakich oczekuje się od normalnego człowieka, który myśli trzeźwo - mówił.
Pod koniec września sprawą zajął się bielski sąd okręgowy. Prokuratura podtrzymywała wniosek o podwyższenie kary do 5 lat więzienia. Z kolei obrona domagała się uniewinnienia, wymierzenia rodzicom kary w zawieszeniu lub uchylenia wyroku i ponownego rozpatrzenia sprawy w Żywcu. Mecenas Przemysław Nowak określił wyrok I instancji jako "niewspółmiernie surowy".
Zdaniem Nowaka, rodzice, wybiegając z płonącego domu, nie mogli wiedzieć, iż nie zdołają wrócić po synów. Zdarzenie było dynamiczne. Oskarżeni zrobili jedyną rzecz, którą mogli - uciekli. Nie wiedzieli, co się dzieje z pozostałymi domownikami. W budynku był dym. Oskarżona spontanicznie zareagowała na głos mężczyzny: Bierz Oskara i wychodź z domu! Była północ. Zostali wyrwani ze snu. Nie można ich winić za to, że odwoływali się pierwotnych odruchów. Po pierwsze się ratowali. Gdy zagrożenie minęło, chcieli wrócić. Nie byli w stanie przewidzieć, że nie zdołają wejść do domu po dzieci - mówił.
2 października bielski sąd okręgowy skazał rodziców na cztery lata więzienia. Sędzia Anna Kuboszek-Roman w uzasadnieniu wskazała, że mieli oni możliwość bezpiecznego wyprowadzenia wszystkich synów z budynku. Oskarżeni opuścili dom bezpiecznie. Nie odnieśli żadnych obrażeń ciała. Nie odniósł ich także małoletni Oskar. To najlepiej dowodzi, jaki był etap rozprzestrzeniania się pożaru w domu i jakie były możliwości bezpiecznego wyprowadzenia pozostałych dzieci, które spały zresztą w tym samym pokoju, co matka i Oskar. W ocenie sądu, nie istniały żadne przeszkody, aby oskarżona wyprowadziła także pozostałe dzieci - mówiła.
Sędzia zwróciła uwagę, że Oskar opuścił budynek na własnych nogach. Oskarżona miała zatem możliwość wziąć pozostałe dzieci na ręce - podkreśliła.
(m)