"Od samego początku wiedzieliśmy, że to jest to. Tak jak wiedzieliśmy, kiedy Gosia napisała mi smsa "Łukasz jedziemy do Barcelony, co ty na to?" Odpisałem jej "tak" - opowiada Łukasz Krasoń pomysłodawca akcji "Wstań i Jedź", podczas której odwiedzą na rowerach 14 polskich miast w 44 dni. Łukasz porusza się na wózku inwalidzkim.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Barbara Zielińska-Mordarska: Po co to wszystko?
Łukasz Krasoń: Żeby pokazać ludziom, że niemożliwe jest osiągalne. Ja bardzo długo szukałem sensu mojego życia. Na początku obwiniałem wszystkich za to, co mi się przytrafiło. Teraz już wiem, że to właśnie było po to, żeby pokazywać ludziom, bo nie każdy musi doświadczać tego, co ja, żeby zrozumieć. Ja chcę im pomóc, żeby zrozumieli i mogli w swoim życiu coś więcej osiągnąć, a nie tylko narzekać i tak dalej. Wiele osób niestety tak robi, choć są w pełni sprawni, a ja chcę im pokazać, że można i że niemożliwe jest osiągalne.
W tych 14 miastach będą również spotkania motywacyjne. Co pan będzie opowiadał tym ludziom, którzy przyjdą się na spotkanie?
Całą prawdę. Będę opowiadał o sobie, o tym, jak przełamywałem swoje bariery, swój strach. Także o tym, jak walczyłem z przeciwnościami losu, będę opowiadał, jak właśnie niemożliwe zamieniam w osiągalne. Jak wyjechaliśmy z Gosią do Barcelony, jak powstał projekt, jak marzenia, jeśli się tylko bardzo mocno w nie wierzy i poprze się to działaniem, to spełniają się.
Ale to jest absolutnie niemożliwe bez życzliwych ludzi, bez grupy wsparcia, prawda?
Oczywiście. Moim zdaniem budowanie relacji z ludźmi jest bardzo ważne. Zarówno na płaszczyźnie relacji damsko-męskich, jak i na płaszczyźnie życia w ogóle. Ludzie są potrzebni, sami nie dajemy sobie rady. I to nie tylko w osiąganiu marzeń, ale na każdej innej płaszczyźnie.
Kto panu pomaga realizować te marzenia i pokazywać, że niemożliwe jest możliwe?
Jeśli miałbym wymieniać wszystkich, to chyba zabrakłoby całej dobry, bo jest bardzo dużo dobrych ludzi wokół mnie. Jest 6 osób w drużynie rowerowej, mamy koordynatorów w każdym mieście. Jest wiele osób, które nam pomogły poprzez portal , gdzie 285 osób wsparło nas finansowo. Byli także tacy, którzy przelewali nam pieniądze spoza tego serwisu, wiele osób użyczyło nam noclegów. Naprawdę to są już setki osób, które włączyły się do projektu i dzięki nim ten on rusza.
Rozumiem, że taką najważniejszą osobą, która jest zawsze obok pana jest żona, tak? Pewnie bez niej też by się nie udało?
Tak, bez Gosi nic by się nie udało. W sobotę opuściliśmy mieszkanie, które przez 6 ostatnich miesięcy było naszym sztabem dowodzenia i tak troszeczkę z nostalgią wyjeżdżaliśmy, ale jak najbardziej trzeba ruszać do przodu. Teraz projekt, a po projekcie znajdziemy sobie nowe mieszkanie i tam zobaczymy, co nas dalej będzie kręcić i pchać do przodu.
Czyli na czas swojej wyprawy po Polsce porzuciliście mieszkanie we Wrocławiu, wrócicie do miasta i będziecie szukać nowego?
Można powiedzieć, że jesteśmy bezdomni.
Ale rozumiem, że to absolutnie w niczym nie przeszkadza i nie psuje żadnych emocji?
Zrobiliśmy to celowo, to będzie takie nowe, kolejne rozdanie. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do jednego miejsca. Przez rok mieszkaliśmy w Barcelonie i wydawałoby się, że to idealne miasto, ale zdecydowaliśmy, że nasze marzenia pchają nas gdzie indziej, wróciliśmy do Polski - niby krok wstecz, ale tak naprawdę wielki krok do przodu, więc z tym mieszkaniem jest podobnie.
Pokazuje pan, że jak się bardzo chce, to oczywiście można, ale nie wierzę też w to, że to wszystko przebiega absolutnie gładko. Co jest najtrudniejsze w przekonywaniu innych do tego, że pan też może realizować swoje marzenia.
Tak naprawdę to jest łatwe. W momencie, kiedy uzna się, że coś jest trudne, to wtedy takie właśnie się staje. Jest tyle ludzi, do tylu osób pukaliśmy, żeby nam pomogli, przecież to jest duży budżet, żeby zorganizować taki projekt. Wiele osób musi pomóc. No i oczywiście, nie każdy nam powiedział "tak", większość powiedziało "nie", ale jeśli się wie czego się pragnie, ma się ten cel, to pójdzie się do kolejnej osoby i w końcu ta osoba powie "tak - podoba mi się idea, chcę pomóc, chcę wesprzeć, wejdźmy w to razem". I ja tak do tego podchodzę. Pewnie, że były momenty, które gdzieś tam człowieka zbijały w dół, ale tak jest w życiu, ja wiele tego już przeżyłem, o tym też mówię podczas opowieści inspirującej treści i wiem, że - tak jak to Gosia napisała w naszej książce - za każdym zakrętem droga jest prosta.
Jedziecie 44 dni, zatrzymujecie się w 14 miastach, potem wracacie do Wrocławia, ale rozumiem, że też poza dokumentacją na Facebooku, na stronie internetowej powstanie coś jeszcze po tym całym projekcie?
Tak, powstanie DVD, powstanie książka, a jedna już powstała, którą napisaliśmy bardzo szybko, ale to jest książka bardziej o nas, jak się poznaliśmy, trochę historii indywidualnej zanim się poznaliśmy, oczywiście wątek motywacyjny.
A jak się poznaliście?
Poznaliśmy się przez internet, na jednym z forów. Gosia poprosiła o pomoc ze stroną internetową, ja jestem z wykształcenia grafikiem, webmasterem, więc odpisałem i tak po kilku miesiącach, w szalony sposób znaleźliśmy się wspólnie w Barcelonie.
I tam rozkwitła miłość?
Miłość kwitła wcześniej przez internet. Tak naprawdę podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Barcelony nie znając się w rzeczywistości. Kupiliśmy bilety i dopiero wtedy się spotkaliśmy, uczucie wybuchło w Barcelonie, więc w sierpniu tamtego roku wzięliśmy ślub.
Dlaczego wróciliście do Polski?
Właśnie, żeby realizować swoją pasję, swój cel, z racji barier językowych i też kulturowych. Wróciliśmy do Polski, żeby tu wystartować.
Nie było nigdy momentu zwątpienia? Że coś się nie uda, że nikt tego nie kupi, nie będzie tych, którzy będą wspierali?
Mówimy o projekcie?
Tak.
Nie było. Od samego początku wiedzieliśmy, że to jest to. Tak jak wiedzieliśmy, jak Gosia napisała mi smsa "Łukasz jedziemy do Barcelony, co ty na to?" Odpisałem jej "tak". Ani przez moment nie było, że to się nie uda, a wiele rzeczy było do zrobienia. Niczego nie mogłem powiedzieć rodziców, bo jakby ktokolwiek się dowiedział, to byłby koniec marzeń. Więc dwa miesiące ukrywaliśmy plany i udało się. Wierzyliśmy wtedy, wierzymy teraz przy projekcie. Myślę, że jak znowu coś nam do głowy wpadnie już jako fundacja, bo założyliśmy fundację, to na pewno też to zrealizujemy.
Jak rodzice teraz podchodzą do tego, co robicie wspólnie?
Przekonali się.