Starcia policji i demonstrantów przed siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Grupa kilkuset agresywnych osób obrzuciła funkcjonariuszy i budynek JSW kamieniami, petardami i świecami dymnymi. Policjanci użyli broni gładkolufowej i gazu łzawiącego. Ok. 10 najbardziej agresywnych osób zostało już zatrzymanych. Tożsamość kolejnych osób ma być ustalana na podstawie nagrań z monitoringu.
Część osób zgromadzonych przed budynkiem zaczęła się agresywnie zachowywać ok. godziny 18:30. W ruch poszły petardy, butelki, kamienie, świece dymne i śnieżki z zatopionymi wewnątrz śrubami.
Dostęp do siedziby JSW zagrodziła policja. Demonstrujący krzyczeli: "złodzieje, złodzieje", używając niecenzuralnych słów domagali się też odejścia władz spółki. Jak oceniła rzeczniczka JSW Katarzyna Jabłońska-Bajer, do protestujących związkowców najprawdopodobniej dołączyli narodowcy i pseudokibice.
Rzecznik śląskiej policji Andrzej Gąska potwierdził w rozmowie z RMF FM informacje o tym, że do odparcia chuliganów funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego i broni gładkolufowej.
Ok. godziny 20 przed budynkiem było ok. 1000 osób. Związkowcy mówią o rannych wśród osób protestujących, ale policja na razie nie potwierdza tych doniesień.
Od uczestników burd przed budynkiem odcięli się związkowcy, którzy przyjechali na kolejną turę rozmów o przyszłości spółki. Nie znamy organizatorów tych zajść. Proszę tego nie identyfikować z organizacjami związkowymi. Każdą burdę należy potępić. Protestować należy w sposób (...) odpowiedzialny - mówił rzecznik Wspólnej Reprezentacji Związków Zawodowych w JSW Piotr Szereda. To przyszli mieszkańcy Jastrzębia, to mogą być pracownicy spółki węglowej. Ja tego nie wiem, ja tych ludzi w ciemności nie widziałem - przekonywał przewodniczący Solidarności w JSW Sławomir Kozłowski.
Jak informuje reporterka RMF FM Anna Kropaczek, zaplanowane na wieczór rozmowy rozpoczęły się mimo zamieszek przed budynkiem. Mediator Longin Komołowski powiedział, że nie spodziewa się po tej turze negocjacji porozumienia.
Późnym wieczorem w siedzibie spółki pojawił się prezes Jarosław Zagórowski. Obarczył odpowiedzialnością za zamieszki związkowców. Pytany, czy zamierza się podać do dymisji, czego żądają związkowcy, powiedział, że nie. Bo nie ma pewności, że inny zarząd nie zostałby poddany podobnej presji. Uważam, że nie można się poddawać w takiej sytuacji ludziom, którzy stosują takie metody - podkreślił.