„Dość tego” – to hasło ogólnopolskiej manifestacji nauczycieli przed Kancelarią Premiera. Protestujący żądali większych nakładów na edukację. W sumie protestowało kilkanaście tysięcy osób ze wszystkich województw.

REKLAMA

Związkowcy i pracownicy oświaty niezrzeszeni w żadnych organizacjach protestowali przez dwie godziny w Dzień Edukacji Narodowej. W południe było ich kilka tysięcy. Gdy manifestacja się kończyła było już ich kilkanaście tysięcy.

Cieszy nas to, że jesteśmy zjednoczeni

Przyjechali z wielkich centrów i z najodleglejszych polskich miast. Oprócz chorągwi "Solidarności", mieli też balony Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na jednym z nich - wielki napis: "Żądamy podwyżek płac". Trzyma go nauczycielka ze Śląska. Chcemy pracować w godziwych warunkach. Jeśli chodzi o Europę, to nasze stawki są w połowie tabeli. Pracujemy 40 godzin, a nie tak jak się wmawia, że 18. - Mam przynieść rachunki za ksero, prąd, długopisy? Przecież nasza praca jest nie tylko w szkole. I to też kosztuje! - dopowiada nauczycielka z Kujaw. W tym czasie z głośników dobiega wyliczanka miast, których transparenty zalewają Aleje Jerozolimskie: Sieradz, Będzin, Lubsko, Żary, Żagań... A z województwa mazowieckiego dotarł już do nas Tłuszcz. Jest też Radom.

Mamy ważną rolę do spełnienia, nasz zawód to misja - dopowiada nauczycielka z Pomorza i nakłada na głowę tekturowy, pomarańczowy biret. W rozmowach nauczyciele często przypominali o potrzebie zachowania Karty Nauczyciela, bo jak mówią 18 godzin pracy jest tylko w planie lekcji, a nie w praktyce ich zawodu.

Minister wywołana do tablicy

Mamy nadzieję, że to pożegnanie z panią Kluzik-Rostowską. Próbowaliśmy rozmawiać cały rok, ale pani minister wciąż nas czymś zbywała - mówi zrezygnowany związkowiec ZNP. Emocje nie zmieniły się, gdy na pół godziny przed końcem protestu do nauczycieli wyszła Minister Edukacji. Kluzik-Rostkowska nie została jednak dopuszczona do głosu podczas pikiety; a dokładniej, gdy weszła na mównicę związkowców - została zagłuszona. Po chwili wróciła do budynku Kancelarii Premiera.

Rząd w naszej sprawie kłamie, a sami jak żyją? - pyta wzburzony nauczyciel i dodaje, że - nie chcę być debilem i zarabiać 6 tysięcy, jak mówiła Minister Bieńkowska. Chcę być nauczycielem i tyle zarabiać. Mam trzy fakultety i doktorat z psychologii, a moja pensja nie jest dużo większa od sprzątaczki w naszej szkole. Inny nauczyciel dodaje: - Mam wrażenie, że Pani Minister działa przeciwko nauczycielom. W każdym razie tak odbieram jej wypowiedzi. Stojąca obok kobieta dorzuca: - To, co urządza Rząd to słuchowisko. Słucha, słucha i nic z tego nie wynika. - Im nauczyciel mniej zarabia, tym społeczeństwo jest głupsze i łatwiej się nim steruje - dodaje inny związkowiec.

Gdy minister po próbie zabrania głosu wróciła do Kancelarii Premiera - związkowcy chcieli przekazać swoje postulaty, które złożyli w niewielkiej trumnie. Nie zostali jednak wpuszczeni do budynku.

Dzień Nauczyciela bez świeczek

Powinniśmy świętować, ale przyjechaliśmy, żeby pokazać nasze niezadowolenie. Oprócz nauczycieli są z nami pracownicy administracyjni, ale jesteśmy jedną oświatową rodziną - wyjaśnia nauczycielka ze Śląska. Nauczyciele nie mają czego świętować - mówi nauczyciel z Wrocławia. Jestem nauczycielem z 20-letnim stażem, ministerialnym ekspertem. Zasiadam w komisjach dla przyszłych nauczycieli mianowanych i dyplomowanych. Razem z dwustuzłotowym dodatkiem motywacyjnym mam na rękę 2730 złotych. Mam na wychowaniu dwóch synów, a moja żona też jest nauczycielką. Jej pensja to 2470 złotych. Jak chyba każdy mamy kredyty. A też chciałbym pójść do kina, ale mnie na to nie stać. Ubieramy się w lumpeksach, a kupujemy inne rzeczy na wyprzedażach.

Z głośników związkowcy z różnych regionów odczytywali swoje komunikaty: - Chcemy pracować w tym zawodzie; protestujemy, bo lubimy uczyć. Chcemy wspólnie działać na rzecz edukacji w publicznych placówkach i realizować swoją misję, dlatego domagamy się właściwego traktowania i poszanowania zawodu, który wykonujemy. Dla dobra polskiej szkoły, naszych uczniów i całego środowiska nauczycielskiego.

Oświata podupada

Nauczyciele używali też argumentów dotyczących planów nauczania. Kiedyś uczyłem przedmiotów ścisłych w liceum przez cztery lata, a teraz ten sam program muszę zrealizować w dwa lata - mówi jeden z wrocławskich nauczycieli. Gimnazja? Kolejna pomyłka - dopowiada łódzki pedagog.

Ile było kiedyś olimpiad przedmiotowych, a teraz nie ma pieniędzy na dojazdy dla uczniów - wylicza kolejny nauczyciel. A tobie ktoś za to płaci?! - dopowiada chórem kilku stojących w pobliżu nauczycieli. Chcemy przypomnieć rządowi, jakie są ich obowiązki wobec narodu. Bo edukacja jest dobrem narodowym - zagłusza naszą rozmowę dźwięk z głośnika. Chwilę po tym słychać już setki gwizdków i trąb.

Przeciwko prywatyzacji oświaty

Nauczyciele nie chcą też przekazywania szkół w ręce fundacji i stowarzyszeń. To problem najczęściej małych gmin, gdzie burmistrz czy wójt remontuje w wakacje budynek, a po wakacjach okazuje się, że szkołę prowadzi jakaś organizacja. Kształci dalej, ale zatrudnia nauczycieli według Kodeksu Pracy, a nie Karty Nauczyciela - wyjaśnia jedna z nauczycielek z Wielkopolski. Jej koleżanka dodaje, że - wtedy gros pieniędzy, które jest subwencją oświatową dla prywatnej placówki pochłania pensja dyrektora, a nauczyciele są na szarym końcu.

Nauczyciele zgodnie podkreślali, że pikieta nie zrzeszała wszystkich protestujących. To tylko ogólnopolska reprezentacja. Nasi koledzy zostali w kraju i także protestują - można było usłyszeć z głośników.

Minister nie musiała zabierać głosu

W przyszłym roku będzie miliard dwieście tysięcy złotych więcej na oświatę - wyjaśniała po manifestacji Joanna Kluzik-Rostkowska. Szkoda, że nie zdołałam o tym powiedzieć protestującym. To nie są jednak pieniądze na podwyżki dla nauczycieli, a środki na nowe etaty dla pedagogów, którzy zajmą się sześciolatkami w 2016 roku.

(mal)