Za oblanie wodą osoby, który sobie tego nie życzy, grozi mandat w wysokości od 20 do 500 złotych. Policja ostrzega wszystkich, którzy tradycję Lanego Poniedziałku zbyt mocno wezmą sobie do serca: nie będzie żadnej taryfy ulgowej.
Kubeł wody wylany na głowę przypadkowej osoby, która sobie tego nie życzy, nie jest tradycją, tylko chuligańskim wybrykiem - podkreślają policjanci. Mandat grozi również za rzucanie w przechodniów lub w jadące samochody workami wypełnionymi wodą.
Może to spowodować, że kierowca straci panowanie nad pojazdem. Może to doprowadzić w konsekwencji do jakiejś kolizji czy wypadku drogowego. Wtedy kara może być jeszcze większa- ostrzega Mariola Plichta z warmińsko-mazurskiej policji. Jeżeli taki worek spadnie nam na głowę z kilku metrów, to może się zdarzyć, że osoba dozna jakiegoś urazu i wyląduje w szpitalu. Wówczas można tutaj nawet mówić o odpowiedzialności karnej. Może się to skończyć więzieniem - dodaje. W poniedziałek na ulicach, w parkach, w okolicach osiedli będzie więcej patroli policyjnych. Będziemy zwracać uwagę na to czy dobra zabawa nie przeradza się w chuligańskie wybryki - podkreśla Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji.
Polewanie wodą przypadkowych przechodniów, pasażerów w komunikacji miejskiej to wykroczenie. Kiedy z powodu oblania wodą zostanie zniszczone np. ubranie przypadkowej osoby sprawca będzie odpowiadał za zniszczenie mienia - przypominają funkcjonariusze.
W tradycji ludowej Poniedziałek Wielkanocny znany jest jako śmigus-dyngus albo lany poniedziałek. Kiedyś były to dwa odrębne zwyczaje - śmigus oznaczał smaganie rózgami po nogach, zaś dyngus - oblewanie wodą i zbieranie datków stanowiących wielkanocny "okup". Przemoczona odzież i mokre włosy miały świadczyć o powodzeniu panny.
Dawniej w lany poniedziałek chodzono po dyngusie tak, jak po kolędzie przy okazji Bożego Narodzenia. Chłopcy włóczyli się do domu do domu, dopominając o jedzenie i pisanki, śpiewając. Zazwyczaj te przechadzki kończyły się oblewaniem dziewcząt wodą. Najstarsza wzmianka o dyngusie w Polsce pochodzi XV wieku.
Tradycyjny odpust Emaus na krakowskim Salwatorze oraz harce Siudej Baby w Wieliczce to zwyczaje kultywowane w poniedziałek wielkanocny w Małopolsce. Odpust na Salwatorze przy klasztorze sióstr norbertanek i kościele pw. Najświętszego Salwatora, tzw. Emaus przyciąga w poniedziałek wielkanocny tłumy. Odpust wziął swoją nazwę od miasta Emaus, do którego Chrystus udał się po swoim zmartwychwstaniu. Według Ewangelii św. Łukasza, po drodze spotkał swoich uczniów.
Na straganach handlowcy wykładają plastikowe zabawki, tombakową biżuterię i kolorowe cukierki. Ale Emaus to przede wszystkim figurki kiwających się na sprężynach Żydów, które jak kiedyś wierzono, przynoszą szczęście.
W podkrakowskiej Wieliczce, drugi dzień świąt to tradycyjna Siuda Baba, która była kapłanką słowiańskiej bogini Ledy. Przez cały rok pilnowała świętego ognia i źródełka na wzgórzu w Lednicy Górnej koło Wieliczki. Tylko raz, w poniedziałek wielkanocny, mogła znaleźć następczynię. Czyhała wtedy na dziewicę, która nie mogła się wykupić i zostawała Siudą Babą na następny rok. W zaganianiu ofiar pomagał jej Cygan z batem. Obrzęd dotrwał do czasów chrześcijańskich.
Teraz, Siuda Baba to przebrany za kobietę i usmolony sadzami mężczyzna z batem i różańcem z ziemniaków przy pasie, który zaczepia wiernych wychodzących z kościoła. Orszak Siudej Baby odwiedza także domy w Lednicy Górnej, skąd wywodzi się ten zwyczaj.