Nawet trzystu pociągów Przewozów Regionalnych może zabraknąć w rozkładzie jazdy, który zacznie obowiązywać w najbliższą niedzielę. Jak dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM Paweł Świąder, wnioski w tej sprawie trafiły już do zarządcy torów, choć stało się to po terminie. Mniejsza liczba połączeń grozi województwom: małopolskiemu, zachodniopomorskiemu, podlaskiemu i opolskiemu.
Zdaniem eksperta transportu Jakuba Majewskiego, już samo mnożenie tych terminów jest kuriozalne. Coś, co zarządca dworca powinien wydrukować i powiesić na trzy tygodnie przed wejściem w życie rozkładu, przewoźnik może jeszcze zmienić na tydzień przed tym terminem.
Co istotne, za kursowanie pociągów Przewozów Regionalnych płacą samorządy. Dlatego przewoźnik ma kłopot, gdy urzędnicy odmawiają dopłat do pociągów z uzgodnionego już rozkładu. Z drugiej strony nie można zmusić samorządów, by już we wrześniu przygotowały swoje budżety na przyszły rok i określiły, jak dużo zechcą dopłacić do uruchamianych połączeń. Stąd możliwe zamieszanie na rozkładach jazdy w ostatniej chwili przed ich wejściem w życie.
Cała sprawa jest skutkiem fatalnie zorganizowanej kilka lat temu reformy Przewozów, które przekazano samorządom. W przepisach nie określono szczegółowych rozwiązań finansowania połączeń, a to co roku powoduje coraz większe zamieszanie z układaniem rozkładów.
W tym przypadku - jak twierdzą w rozmowie z naszym reporterem dwa niezależne źródła - Przewozy Regionalne zgłosiły, już po uzgodnieniach rozkładu, wnioski o wycofanie z niego ponad 300 połączeń. Oficjalnie spółka zaprzecza tym informacjom. Katarzyna Mirowska z PR twierdzi, że wszystkie połączenia, które w tej chwili widnieją w rozkładzie, będą jeździć do końca roku. Co dalej? Na to pytanie nie potrafi odpowiedzieć. Być może spółka zdecyduje się do nich dopłacać, jeśli nie uda się jej wynegocjować dofinansowania z samorządów.