Polska
Środa, 3 stycznia 2001 (20:30)
Po awanturach na słowa, przepychankach a nawet bijatykach, sprawą warszawskiej Wyższej Szkoły Dziennikarstwa zajęła się prokuratura.
Od kilku miesięcy o Wyższą Szkołę Dziennikarstwa walczą ze sobą dwie ekipy - poprzedniego i nowego rektora. Wczoraj w nocy nowe władze uczelni próbowały odbić budynek, który w tej chwili okupowany jest przez poprzednią ekipę profesorów. Ci ostatni wtargnęli do budynku w noc sylwestrową, wykorzystując nieuwagę ochroniarzy. Z polecenia prokuratora w konflikt zaangażowana została policja. Wczoraj przed szkołą pojawił się także nowy dyrektor szkoły, Jarosław Janas, który rozdał zdezorientowanym i zdenerwowanym studentom informacje o zawieszeniu wszystkich zajęć aż do odwołania - a to nastąpi dopiero wtedy, kiedy prokurator zabezpieczy wszelkie dokumenty i jednoznacznie zakończy spór o uczelnię.
To jeszcze nie koniec walk
Przejęcie uczelni przez prokuratora nie oznacza jednak końca batalii o warszawską uczelnię. Prokuratora interesuje tylko kwestia wspomnianej bójki. Rozstrzygnięcie, kto ma prawo urzędować w uczelnianych gabinetach pozostaje poza jego kompetencjami. Mimo niechęci do całej tej sprawy będzie on jednak musiał jutro zdecydować o tym, komu odda zarekwirowane klucze do budynku szkoły. Problem wbrew pozorom jest bardzo poważny. Od tego bowiem czy trafią one w ręce nowego, czy starego rektora zależeć będzie chociażby, która ekipa przeprowadzi sesję egzaminacyjną. Za sesją zaś idą pieniądze. Warunkiem przystąpienia do egzaminów jest bowiem uregulowanie czesnego. Na razie studenci mają do wyboru dwa konta - starych i nowych władz. Pomyłka w ocenie tego, kto ma większe szanse na utrzymanie się w gabinecie rektora może kosztować żaków aż 5 tysiecy złotych. Tyle bowiem kosztuje semestr nauki w tej elitarnej szkole.
Co o tym sądzą przyszli dziennikarze?
Sami studenci byli całkowicie zaskoczeni tym, co zobaczyli dzisiaj przed szkołą. Widzieli już wiele, ale prokurator i policja to dla nich nowość. "Człowiek przychodzi i widzi taką scenkę i co może sobie pomyśleć. Niedługo mamy sesję i jak my mamy zaliczyć egzaminy skoro nie dopuszczają nas do nauki. Z drugiej strony gdzie my teraz znajdziemy miejsca, gdzie nas teraz przyjmą" - mówili rozgoryczeni studenci. Najbardziej oszukani czują się jadnak ci, którzy zapłacili gigantyczne pieniądze za studia na wydziale filmowym.
"To jest niezły przekręt. Jesteśmy na wydziale filmowym, a kończymy ten wydział z tytułem politologa. Dlatego, że szkoła ma uprawnienia tylko do prowadzenia tego kierunku. Jesteśmy po prostu oszukani" - powiedziała studentka filmoznawstwa. Studenci tego kierunku o tym, że ukończą studia z tytułem magistra politologa dowiedzieli się dopiero po odebraniu indeksów. Przez rok uspokajano ich obietnicami zmian. Teraz chcą po prostu skończyć te studia, choćby z tytułem politologa, którego jedynym kontaktem z tą nauką był cykl wykładów zatytułowany "Polityka a film".
foto RMF FM
20:30