Flagi przepasane kirem, cisza i smutek. Tak wygląda Szczyrk cztery dni po katastrofie, w której zginęła ośmioosobowa rodzina. Dziś zakończy się oficjalnie zarządzona przez burmistrza żałoba w mieście. Trwa także organizowanie pomocy dla pani Katarzyny, która w chwili tragedii była poza domem - straciła syna i cały dobytek.
Zbiórkę pieniędzy dla pani Katarzyny zorganizowali w internecie w serwisie pomagam.pl znajomi i przyjaciele jej rodziny. Jak napisali - kobieta nie ma gdzie i do czego wracać. Jedyne co jej zostało to ubrania, w których była w dniu tragedii.
Odzew na apel o pomoc jest ogromny. Już przerósł oczekiwania organizatorów. W ciągu dwóch dni pieniądze wpłaciło ponad 10 tysięcy osób. Udało się zebrać prawie 500 tysięcy złotych. Zbiórkę dla bliskich ofiar prowadzi też Caritas Diecezji Bielsko-Żywieckiej.
Do tragedii doszło w środę wieczorem. Eksplozja gazu, który prawdopodobnie dostał się pod dom przy ulicy Leszczynowej 6, całkowicie zniszczyła budynek, w którym przebywało osiem osób - w tym czworo dzieci w wieku od 3 do 10 lat. Mimo natychmiastowej akcji ratunkowej, z gruzów wydobyto tylko ciała zmarłych.
Na miejscu tragedii w sobotę nadal pracował prokurator. Wejście na ulicę Leszczynową i w okolice wypadku jest pilnowane przez umundurowanych policjantów, którzy wpuszczają tylko mieszkańców domów przy Leszczynowej. Prokuratura okręgowa w Bielsku-Białej zapowiedziała, że nie udziela jakichkolwiek informacji na temat wypadku do czasu zakończenia wszystkich czynności śledczych. Burmistrz miasta Antoni Byrdy, który w sobotę był na miejscu tragedii, także unika stawiania hipotez.
Nie ma słów na opisanie tego, co się tam wydarzyło. Gruzowisko wygląda tak, jakby jakaś olbrzymia siła wyrzuciła w powietrze cały dom, który następnie się zapadł. Z ocenami, kto jest winny, poczekajmy do zakończenia śledztwa. Zginęli wspaniali ludzie, społecznicy, którzy zrobili wiele dobrego dla sportu, turystyki i naszej lokalnej społeczności. Odeszło od nas czworo małych dzieci, które miały jeszcze całe życie przed sobą. Ale pokrzywdzonymi są także ich bliscy, którzy żyją i muszą sobie dać radę z tą tragedią. Widać olbrzymią potrzebę serca wśród tysięcy osób, tych, którzy ich znali, i tych, którzy tylko słyszeli o tragedii, a mimo to natychmiast pośpieszyły ze wsparciem - tym materialnym i duchowym - powiedział Byrdy.
Na chodniku przy wjeździe na Leszczynową, obok radiowozu, przechodnie zapalają przynoszone przez siebie znicze.
Chodziłem z Wojtkiem do jednej klasy. Tak samo jak ja, pasjonował się sportami zimowymi, wiele razy wpuszczał na swój stok chętnych do treningów, przygotowywał dla nich narty. Wszyscy ich tu znali, bo to mieszkańcy Szczyrku od pokoleń. Wystarczyła jedna chwila i wszystko przepadło. Trudno się z tym pogodzić - powiedział mężczyzna, który przyjechał z żoną, by zapalić znicze.
Chwilę później do kręgu zniczy podeszły dwie kobiety, które przyjechały na miejsce samochodem z rejestracjami z sąsiedniego województwa. One także dokładają kolejne znicze.
Ja osobiście ich nie znałam. Przyszłam tu z koleżanką, która znała Wojtka, Anię i ich dzieci. Kiedy tylko zobaczyła na portalu społecznościowym informację o tragedii i zobaczyła ich zdjęcia, wsiadłyśmy do auta, by przyjechać tu i chociaż w ten symboliczny sposób pomóc ich najbliższym - tłumaczy.
Władze miasta poprosiły o rezygnację do poniedziałku z organizacji głośnych imprez i rozważają, co można zrobić, by uniknąć podobnych tragedii. Nie cofniemy tego, co się wydarzyło. Życie musi się dalej toczyć swoimi torami. Teraz najważniejsze, żebyśmy wszyscy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski - podkreślił Byrdy.