"To było całowanie w usta, język w uchu, dotykania, propozycje przyjścia do domu, pytania: 'kiedy go zaproszę', opowiadanie, co będzie ze mną robił" – mówi w rozmowie z RMF FM o dyrektorze Teatru Bagatela aktorka Alina Kamińska - jedna z 9 pracownic, które zarzucają Henrykowi Jackowi Schoenowi mobbing i molestowanie seksualne. „Przez lata się z tym borykałyśmy, nie potrafiłyśmy znaleźć w sobie odwagi, żeby o tym powiedzieć, żeby to się skończyło…” - wyznaje. Dyrektor odpiera zarzuty.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Wstrząsające wyznanie aktorki Teatru Bagatela. „Dyrektor czuł się naszym właścicielem”

Marek Wiosło: Co działo się w Teatrze Bagatela?

Alina Kamińska: Różne rzeczy, które były przekraczaniem granic. Naszych kobiecych granic. Dotyczyły molestowania, bo tak to należy wprost nazwać. Nie mogę się wypowiadać za koleżanki. Przypuszczam, że każda z nich opowiada swoją historię. W tej chwili będziemy ją też opowiadać prokuratorowi. Sprawa jest już w toku. Przed nami złożenie zeznań - bardzo ciężkie momenty.

Każda z nas jest pewna, że droga, którą obrałyśmy, jest słuszna, jedyna możliwa. Przez lata się z tym borykałyśmy, nie potrafiłyśmy znaleźć w sobie odwagi, żeby o tym powiedzieć, żeby to się skończyło...

W moim przypadku było to całowanie w usta, język w uchu, dotykania, propozycje przyjścia do domu, pytania: "kiedy go zaproszę", opowiadanie co będzie ze mną robił.

Bardzo trudnym momentem - 4 lata temu - była praca nad spektaklem "Seks dla opornych" w reżyserii dyrektora, gdzie wszystko było seksualizowane, gdzie czułam się absolutnie uprzedmiotowiona. Nawet wbrew logice tekstu i tego, co w sztuce było zawarte, najważniejsze było to, żeby w łóżku - gdzie rzecz się dzieje, a dotyczy kryzysu w małżeństwie - przybierać pozy, spełniać - w moim odczuciu - fantazje męskie dyrektora.

Czułyście strach? Rozmawiałyście między sobą?

Ja wielokrotnie rozmawiałam z koleżankami, nie ukrywałam tego, co mi się przytrafia. Uznałam, że to jest jedyna forma jakby obrony przed tym co się dzieje. Wiedziałam też że jeśli będę sama, to przegram, że musi nas być grupa. Kolejne przypadki do mnie docierały...

Musiała chyba sprawa dotknąć jakiejś granicy naszej wewnętrznej, żeby pokonać strach.

Kiedy jesteśmy całkowicie zależne od dyrektora, jesteśmy pracownikami pracowniczkami, i ta zależność pracodawca-pracownik powoduje, że nasze życie jest w jego rękach. Zatem każda z nas bała się reagować.

Jesteśmy też pytane: czy walczyłyśmy. Ale jak walczyć kiedy to się odbywa w sytuacjach sam na sam, za drzwiami gabinetu, za kulisami, na korytarzu teatralnym, kiedy nie jesteśmy w ogóle gotowe, żeby nagrywać. Bo to bardzo trudne i też wstyd.

Wstyd, bo będziemy teraz pewnie przez część społeczeństwa w jakiś tam sposób piętnowane, będą w tym uczestniczyć nasze rodziny. To ogromy dramat całej naszej grupy.

Czy zespół, pozostali członkowie, aktorzy też wiedzieli? Wspierali?

Wiedzieli, oczywiście, że tak, może nie wszyscy. Też zdarzali się koledzy, którzy byli świadkami. Ja osobiście prosiłam mojego kolegę scenicznego, żeby nie zostawiał mnie sam na sam z dyrektorem, wtedy, kiedy się działy te rzeczy najbardziej intensywnie.

Zresztą doprowadziło to do sytuacji, w której ja przestałam bywać w teatrze. Jeżeli tylko nie musiałam, przestawałam tam bywać i tym bardziej starałam się omijać gabinet dyrektora czy unikałam sytuacji, które mogłyby spowodować kontakt z nim.

Ja przez 4 lata od tamtych wydarzeń, kiedy pracowaliśmy wspólnie z dyrektorem, nie weszłam w żadną sztukę. (...) Dla mnie może w pewnym sensie było to szczęściem, bo mogłam być w teatrze najmniej jak to jest możliwe. Ale z punktu widzenia zawodowego, to po prostu prowadzi do sytuacji, w której wręcz bałam się odezwać i interweniować, dlaczego nie mam pracy, dlaczego jest mnie coraz mniej. Także to miało wyraz nie tylko molestowania, ale jakiejś przemocy psychicznej, mobbingu - tak teraz myślę sobie teraz o tym.

Ale dystans przyszedł w momencie, kiedy zdecydowałyśmy się powiedzieć o tym głośno, kiedy mamy pomoc od różnych osób, również fachowców. I dopiero wiemy, że nawet mówienie o tym, co będzie nam robił czy co robił innym koleżankom, nawet jeżeli było to nieprawdą, ale mówienie o tym - także jest molestowaniem.

Kobiety w Polsce chyba nie zdają sobie sprawy, jak szerokie jest spectrum możliwości takiego działania i też boją się odezwać.

To przecież może dotyczyć bardzo wielu instytucji, urzędów, firm w Polsce. To jest tak, że po prostu kobiety czują strach, boją się powiedzieć często o tym komukolwiek czy muszą czekać na jakiś moment, żeby się razem zebrać? Co mają zrobić?

Na pewno muszą poczuć wsparcie. W naszym przypadku wybierane byłyśmy chyba z klucza - chyba, bo to wszystko moje domniemanie. Byłyśmy w większości w naszej grupie kobietami samotnymi czy w trudnym momencie życiowym. Czyli nie dostawałyśmy wsparcia z zewnątrz. I też wiadomo: jeżeli jedna zgłosiłaby sprawę do prokuratury, nie miałaby tej siły, przekonania, jak teraz, kiedy jest nas tak dużo i już wiemy, że będzie nas więcej.

Właśnie, zgłaszają się kolejne osoby.

Tak, zgłaszają się kolejne kobiety. Oczywiście ja muszę sobie to wszystko sobie potwierdzić, porozmawiać z nimi, czy rzeczywiście to miało miejsce i czy są gotowe też dołączyć do nas.

Także ta skala zjawiska będzie większa. Zresztą nie dotyczy ten problem tylko kobiet w teatrze, ale poza teatrem, my o tym już wiemy, więc to zależy od odwagi tych kolejnych kobiet, które będą chciały do nas dołączyć.

Które, jak rozumiem, także miały kontakt z dyrektorem.

Tych, które miały kontakt z dyrektorem. Ja liczę, że nasza determinacja, nasza odwaga, bo inaczej nie da się tego powiedzieć, jak wprost - to jest ogromna cywilna odwaga, spowoduje, że kobiety w Polsce poczują, że mogą takie rzeczy robić. My jako kobiety nie mamy żadnego systemu ochrony w takich sytuacjach. Nadal nasz dyrektor jest naszym dyrektorem. Nadal ma kontakt z nami. To jest bardzo trudna sytuacja. Było wiele dni, kiedy byłyśmy dręczone telefonami, próbami przesłuchania wręcz ze strony dyrektora, kiedy wiadomo, że oprawca będzie przesłuchiwał swoje ofiary. Jak to jest możliwe, że w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy.

Teraz - po tym, kiedy państwo rozmawialiście z prezydentem Majchrowskim, który także rozmawiał z dyrektorem - czy dyrektor się z wami w jakiś sposób kontaktował?

Dyrektor wielokrotnie próbował do nas dzwonić. Natomiast wiedziałyśmy, że nie możemy doprowadzić do konfrontacji, która będzie nas bardzo dużo kosztowała i nie będzie zasadna. Bo tak naprawdę możemy się z nim kontaktować w sprawach zawodowych, dotyczących bieżącej pracy, naszej teatralnej, a ta sprawa jest już w rękach prokuratora, więc płynie w innym kierunku.

Jak pani sobie teraz wyobraża pracę w teatrze? Jaka tam teraz będzie atmosfera?

Na szczęście wiem, że znakomita.

Większość zespołu jest po naszej stronie. Dostałyśmy tu mur wsparcia za co bardzo kolegom i przede wszystkim koleżankom, dziękuję.

Będzie to trudny moment. Trzeba będzie się z tym zmierzyć i wiemy, że przez kilka najbliższych tygodni Polska będzie o tym mówiła. Wszyscy będą o tym mówić. Jesteśmy na to gotowe, żeby stawić temu czoła. Nie mamy nic do ukrycia. Przecież każda z nas opowiada o tym, co się działo, a nie są to wymyślone historie, mimo że próbuje nas tak dyrektor przedstawiać. Każda z nas - w tym aktorki znane z filmów - jest poważną osobą, odpowiedzialną.

My zaryzykowałyśmy swoje przyszłe życie zawodowe i obecne życie rodzinne, żeby opowiedzieć o naszych historiach.

Mamy nadzieję, że damy odwagę innym kobietom, które są w takiej sytuacji w innych instytucjach, czy to teatralnych, artystycznych, czy w ogóle w innych instytucjach, bo - powtarzam po raz kolejny - kobiety w Polsce wychowywane są na grzeczne dziewczynki i to się na nas zemściło.

Ja byłam sparaliżowana w tych sytuacjach, które odbywały się oczywiście w zaciszu gabinetu, czy za kulisami, czy w korytarzu. Nie byłam przygotowana na to, żeby nagrać, żeby mieć jakiś dowód na to, co się dzieje. Zawsze to było ogromne zaskoczenie i totalny strach i lęk, że jak powiem, to na pewno stracę pracę, na pewno będą konsekwencje, na pewno nikt mnie nie obroni. Na pewno nie mam żadnej możliwości, żeby coś z tym zrobić. I dlatego to trwało tyle czasu.

Ogromne poczucie upokorzenia, uprzedmiotowienia nas, jako kobiet, gdzie wręcz mam wrażenie, że dyrektor czuł się naszym właścicielem. Ja to tak odbieram - czuł się właścicielem całego naszego życia, decydując i mając narzędzia ku temu. Jako dyrektor, który nie ma nad sobą żadnej kontroli, mógł to robić, mógł z nami robić wszystko.

W zawodzie artystycznym jest tak, że można wyrzucić kogoś z pracy i powiedzieć: "Nie bo pan, pani się zestarzała, nie bo pan, pani nie pasuje mi do zespołu, nie bo nie mam dla pana, pani propozycji". I to jest już wystarczający powód, żeby usunąć kogoś z zespołu. To nad nami wisiało. Dyrektor może usunąć z obsady, może wymienić, zrobić dublerkę. Towarzyszyło nam totalne poczucie niemocy.

Mnie się czara goryczy przelała - dlatego to się wszystko zaczęło - kiedy dowiedziałam się, że młodsze koleżanki, tuż po studiach, też zaczęły doświadczać tego typu zachowań. To był mój wielki ból, bo sama mam córkę i pomyślałam sobie: "No nie! Ciąg dalszy? Następna?" I jedna z koleżanek, pracownik teatru, napisała do mnie z prośbą o spotkanie, ja wiedziałam, że to o to chodzi.

Jak opowiedziała mi swoje przeżycia, jak się popłakała, jak mówiła o tym, jak wymiotuje, jak jej organizm jest w ciągłym stresie, że musi szukać pomocy u psychologa, to już wiedziałam, że granica jest przekroczona, że my już musimy działać. Po latach powiedziałyśmy dosyć.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Alina Kamińska o zarzutach wobec dyrektora Teatru Bagatela: Po latach powiedziałyśmy dosyć