Warte ponad 64 miliony złotych tramwaje kupione przez wrocławskie MPK nie mieszczą się na przystankach. W mieście trzeba więc wyszlifować lub ściąć krawężniki. Na razie udało się wytypować już kilka miejsc, w których pojawia się ten problem. Nie wiadomo jednak, kto zapłaci za poprawki. Pasażerowie na nowe pojazdy muszą poczekać nawet kilka tygodni.
Pierwszy tramwaj, który dotarł już do Wrocławia, przechodzi testy. Po zakończeniu prób, przystanki zostaną dostosowane do pojazdów. W każdym dużym mieście wygląda to podobnie - przekonują pracownicy MPK. Problem pojawił się do tej pory w dwóch miejscach. To drobne niedoskonałości rzędu 2- 5 centymetrów. W tych miejscach zostaną ścięte krawężniki - tłumaczy Jolanta Szczepańska, prezes wrocławskiego MPK.
Wrocławskie MPK nie wie jednak, ile podobnych miejsc jest w mieście. Do tej pory wskazano dwa zbyt szerokie krawężniki na trasie Powstańców Śląskich - Kołłątaja, jednak testy na ponad 100 kilometrach torów dopiero się rozpoczynają. Nie wiadomo także, kto zapłaci za poprawki. Jeżeli okaże się, że PESA nie dochowała warunków umowy, to poprawki będą na koszt tej firmy. Jeżeli będzie to po stronie miasta, to zapłaci miasto - dodaje Szczepańska.
Prezes bydgoskiej firmy, która wyprodukowała tramwaje odpowiada, że są one zgodne z zamówieniem. Twierdzi, że problem zbyt wąskich przystanków czy krawężników na zakrętach, o które zahaczają pojazdy to sprawa miasta. Firma nie zamierza płacić za poprawki. Tomasz Zaboklicki, szef PESY przyznaje jednak, że z podobnymi problemami spotykają się przewoźnicy w całej Europie.
Kompletna abstrakcja. Coś takiego nie powinno w ogóle się wydarzyć. Trochę bawi, choć z drugiej strony jest to dość smutne. Osoba, która przygotowała zamówienie powinna ponieść jakieś konsekwencje. W końcu wydano publiczne pieniądze - tak z kolei sprawę komentują sami pasażerowie.
(abs)