Spadkobiercy przedwojennego króla kuśnierzy walczą o prawa do działek, na których stoi Stadion Narodowy. Nikt dotąd nie zgłaszał roszczeń do tak gigantycznego terenu w tak wyjątkowym miejscu - zauważa "Gazeta Wyborcza". Szacuje się, że grunt wart jest od 1 do 4 mld złotych.
W imieniu spadkobierców Arpada Chowańczaka i jego wspólniczki występuje mieszkająca na stałe w Argentynie rodzina. Od lat prowadzi walkę o prawo do liczącego 10 ha pasa ziemi, który przebiega przez środek Stadionu Narodowego w Warszawie. Spadkobiercy są przekonani, że zbliżają się do korzystnego dla siebie finału. Jeśli udowodnią swoje prawa, rozpoczną starania o finansowe zadośćuczynienie lub działki zamienne.
Przed budową Stadionu Narodowego szacowano, że grunt, o który chodzi, wart jest od 1 do 4 mld zł. Zbudowano na nim stadion, choć politycy i urzędnicy z resortu sportu, w spółce budującej Stadion Narodowy i w urzędzie miasta wiedzieli o roszczeniach - mówi "Gazecie" mecenas Joanna Modzelewska, która prowadzi sprawę spadkobierców.
Arpad Chowańczak kupił grunty w 1920 r. wraz ze wspólniczką Aurelią Czarnowską. Zamierzali zbudować tam domy dla pracowników fabryki futer, w której Chowańczak zatrudniał ponad 500 osób. Po wojnie działkę przejęło państwo na podstawie tzw. dekretu Bieruta z 1945 r., który zlikwidował prywatną własność gruntów w Warszawie. Teoretycznie tereny niewykorzystane na cele publiczne, np. budowę drogi, można było odzyskać. W praktyce komunistyczne władze odrzucały wnioski właścicieli. Przepadł też wniosek Chowańczaków. Spadkobiercy ponownie upomnieli się o praskie grunty w 2004 r.
Ich sprawą zajmowali się urzędnicy ministerialni i już dwa razy wojewódzki sąd administracyjny. Ministerstwo Infrastruktury odmówiło unieważnienia wydanej na podstawie dekretu Bieruta decyzji. Konfiskata gruntu była ich zdaniem uzasadniona, bo sporne działki przeznaczone były wówczas "pod użyteczność publiczną". Dowodem miał być plan zagospodarowania przestrzennego z lat 30. Problem w tym, że nie można go nigdzie znaleźć.
4 lipca sąd orzekł, że minister wydał decyzję z rażącym naruszeniem prawa. To już drugie takie rozstrzygnięcie WSA.