Premier Donald Tusk potwierdził, że świadomie przyznawał nagrody swoim urzędnikom. Jednak według raportu Najwyższej Izby Kontroli, zrobił to bez jakiejkolwiek podstawy prawnej. Jak ujawnili reporterzy RMF FM, nagrody zostały wypłacone, mimo że Sejm z powodu kryzysu zamroził je ustawowo.
To ja podejmowałem decyzję, to ja przyznaję nagrody, a więc nie jestem zaskoczony, że je przyznałem - odparł premier, pytany o tę kwestię podczas konferencji prasowej po wtorkowym posiedzeniu rządu. Jak zaznaczył, przyznał nagrody bardzo świadomie. Inaczej niż moi poprzednicy, którzy nagrodę traktowali jako automatyczne dopisanie do wynagrodzenia - powiedział szef rządu. Jak zaznaczył, przyjął zasadę, że nagroda musi być nagrodą za ponadstandardowe, jakieś nadzwyczajne osiągnięcie konkretnego urzędnika.
Premier najwyraźniej nie wie, o czym mówi. NIK w swoim raporcie i analizie, do których dotarli dziennikarze RMF FM, nie kwestionuje samej idei i celowości przyznawania nagród. Inspektorzy zwracają jednak uwagę, że właśnie w 2009 r. posłowie wstrzymali ustawowo wszystkie nagrody dla osób piastujących kierownicze stanowiska w państwie. Powodem był nadciągający kryzys. Mówi o tym dokładnie artykuł trzeci ustawy z dnia 13 lutego 2009 r.
Z artykułu wynika wprost, że w 2009 r. nikt z tej grupy, nawet bardzo wyróżniający się w pracy, nie powinien otrzymać nagrody. Jeżeli dzisiaj premier mówi, że gratyfikacje przyznał świadomie, to albo został wprowadzony w błąd przez swoich współpracowników, albo ma za nic ustawowe decyzje parlamentu.
W Kancelarii Premiera nagrody przyznawano w kwocie od kilku do kilkunastu tysięcy złotych na osobę. Dostało je 16 osób, m.in. ministrowie Tomasz Arabski i Jacek Cichocki oraz wiceminister zdrowia Marek Haber. Wątpliwości Najwyższej Izby Kontroli budzą też nagrody w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdzie pracownicy otrzymali łącznie 450 tysięcy złotych.