Ogień pojawił się w samochodzie zaparkowanym przed jedną ze skierniewickich szkół. W środku byli bracia w wieku 2 i 3 lat. Maluchy czekały na matkę, która poszła odebrać trzecie dziecko. Kiedy wróciła zobaczyła płonące siedzenie w aucie. Bracia w ciężkim stanie trafili do szpitala w Łodzi.
Zostali tam przetransportowani śmigłowcami LPR. Maluchy mają poparzenia drugiego i trzeciego stopnia rąk i głowy oraz dróg oddechowych. Obaj chłopcy są podłączeni do respiratorów. O ich stanie zdrowia zdecydują trzy najbliższe dni. Najbardziej niebezpieczne dla 2 i 3-latka są oparzenia płuc. To dlatego musi za nich oddychać maszyna. Trudno powiedzieć, czy z tego wyjdą. Wydawało się w pierwszej chwili, że jest nieco lepiej. Ale płuca na podstawie badań wydają się być jednak poparzone - powiedział ordynator oddziału intensywnej opieki medycznej Andrzej Piotrowski. Lekarze podają chłopcom leki, które mają spowodować, że uszkodzone części płuc zregenerują się. Dzieci nawdychały się również czadu. Po szczegółowych badaniach, okazało się, że mali pacjenci nie wymagają leczenia w komorze hiperbarycznej.
Na razie nie wiadomo, co spowodowało pożar, ale policja nie wyklucza, że mogło to być zaprószenie ognia np. od pozostawionego w aucie niedopałka papierosa.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Maluchy są leczone w szpitalu dziecięcym przy ulicy Spornej w Łodzi. Trudno powiedzieć na temat rozmiarów obrażeń związanych z samym oparzeniem. Wszystkie elementy w samochodzie, które się paliły spowodowały, że dzieci są pobrudzone i osmolone. Oparzenia niestety dotyczą w dużej mierze głowy. W związku z tym to już jest ciężki przypadek. - powiedział reporterce RMF FM Agnieszce Wyderce dyrektor do spraw medycznych placówki Zbigniew Jankowski.