Legalne składowisko czy ekologiczna bomba i magazyn odpadów bez odpowiednich zgód? Mieszkańcy i władze Głuszycy na Dolnym Śląsku zaalarmowali nas o tonach odpadów zwożonych na ich teren.

REKLAMA

Pierwsze odpady na terenie należącym do prywatnej spółki pojawiły się na przełomie września i października. Gmina nie wydała żadnych pozwoleń na ich składowanie, a kierownik delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska przyznaje - można założyć, że składowisko jest nielegalne. I choć sprawą zajmuje się kilka służb, to odpady wciąż przyjeżdżają.

Odpady magazynowane są na terenie dawnego tartaku, należącego do prywatnej spółki zarejestrowanej we Wrocławiu. Władze gminy, gdy tylko otrzymały informacje od mieszkańców o całym procederze, zwróciły się do firmy o wyjaśnienie sytuacji i przedstawienie odpowiednich pozwoleń. Pisma wysyłane do spółki pozostały bez odpowiedzi.

"Należy przypuszczać, że to co tam się w tej chwili odbywa, jest nielegalne"

Na liczącej kilkaset metrów kwadratowych działce pojawiły się stare opony, pianki izolacyjne i odpady, które zdaniem pracowników delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska są tak zwanymi paliwami alternatywnymi, czyli rozdrobnionymi tworzywami z dodatkiem innych, palnych odpadów.

Na każde przetwarzanie odpadów trzeba mieć zezwolenie. W tym przypadku możemy mówić o zbieraniu odpadów, czyli zbieraniu od kolejnych posiadaczy, czasowym przetrzymaniem na tym terenie i przekazywaniu do instalacji, która posiada zezwolenie na przykład na spalanie tego rodzaju paliwa. Na wszystkie tego typu działania firma, która prowadzi takie przetwarzanie lub zbieranie musi uzyskać pozwolenie. Tego typu zezwolenia wydają starostowie. Z moich ustaleń wynika, że takich zezwoleń, w tym terenie, na tej działce, nie wydawano. W związku z tym należy przypuszczać, że to co tam się w tej chwili odbywa, jest nielegalne. Bez zezwolenia - mówi Zdzisław Kędziora, kierownik wałbrzyskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.

"Nie wiemy tak naprawdę, co to jest"

Ustalenia WIOŚ potwierdzają władze Głuszycy, które bezskutecznie próbują zablokować cały proceder.

Boimy się tego, że nastąpi zanieczyszczenie środowiska, na tyle intensywne, że będzie to zagrażało zdrowiu i życiu ludzkiemu. Jest tam niedaleko nowe osiedle domków jednorodzinnych. Pojawia się fetor. Nie wiemy tak naprawdę, co to jest. Boję się, że o ile służby poradzą sobie z procederem przywożenia tych odpadów, o tyle problem utylizacji pozostanie problemem gminy - mówi burmistrz Głuszycy Roman Głód. W takiej sytuacji to właśnie gmina musiałaby zutylizować odpady, a taka procedura wiąże się z olbrzymimi kosztami, które mogą przerosnąć jej finansowe możliwości.

Siedziba właściciela działki - schowek na szczotki

Reporter RMF FM próbował dotrzeć do właściciela działki, na którą zwożone są odpady. Pod adresem wpisanym w Krajowym Rejestrze Sądowym firma nie istnieje. Wskazany lokal to... schowek na szczotki dla sprzątaczek w jednej z kamienic we Wrocławiu. Nie można ustalić także ewentualnych numerów kontaktowych do właściciela terenu.

W czasie wizyty w Głuszycy nasz reporter był jednak świadkiem kolejnego transportu odpadów. Na miejscu pojawił się mężczyzna, który twierdził, że jest pełnomocnikiem właściciela terenu. Mężczyzna przyznał, że to paliwa alternatywne, miejsce składowania to magazyn przerzutowy, a odpady trafią do spalarni w Opolu. Zapewnił także, że nie są szkodliwe dla środowiska i zajmuje się tym firma, która dzierżawi teren. Firma, ta która od nas dzierżawi teren, ma pozwolenie na tego typu działalność - tłumaczył pełnomocnik. Mężczyzna nie chciał wskazać jednak jej nazwy.

"Proceder może trwać"

Władze gminy próbując zablokować transporty, postawiły na drodze dojazdowej do terenu znak ograniczający wjazd dla samochodów powyżej pięciu ton. Nie pomogło. Ciężarówki wjechały. Na miejsce poza policją wezwano Inspekcję Transportu Drogowego. Kontrola wykazała, że kierowcy nie mieli przy sobie wszystkich wymaganych dokumentów. Dwie ciężarówki nie posiadały także ważnego sprawdzenia okresowego tachografów. Kierowcy zostali ukarani mandatami, a wobec przewoźnika wszczęto postępowanie wyjaśniające.

Czy ten proceder można zatrzymać? Na ten teren odpady przywożone są przez różnych przewoźników. Do końca nie znamy źródła ich pochodzenia. Trudno przewidzieć, który z przewoźników będzie miał zlecenie przywiezienia odpadów na ten teren i z jakiego miejsca, i kto tym zlecającym jest. Jeżeli tego nie ustalimy, to taki proceder może trwać - przyznaje kierownik delegatury WIOŚ.

Sprawą zajęła się także policja. Przesłuchano pierwszych świadków, zebrano dostępne dokumenty. Materiał został przekazany do prokuratury, ta ma dziś podjąć decyzję, czy doszło jedynie do wykroczenia, czy do przestępstwa.

(mpw)