Tomasz J., który może stać za wybuchem kamienicy w Poznaniu, ma już status zatrzymanego. Lekarze ostatecznie rozwiali wątpliwości – mężczyzna może zostać przesłuchany. Zielone światło ze strony szpitala przy Szwajcarskiej w Poznaniu, gdzie przebywa mężczyzna, poprzedził cały szereg badań.

REKLAMA

Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM
Opis / Michał Dukaczewski / RMF FM


Śledczy chcieli mieć pewność, że we krwi podejrzanego nie ma już żadnych substancji odurzających. Wszystko po to, by w późniejszym procesie nie można było podważyć jego zeznań. Mężczyzna po przewiezieniu do szpitala był poddawany terapii z użyciem silnych środków przeciwbólowych, a te zawierają właśnie opioidy, które mogą oddziaływać na świadomość człowieka. To de facto substancje narkotyczne.

Dzisiejsze badania wykluczyły jednak ich obecność we krwi Tomasza J. Mamy dzisiaj pewnego rodzaju przełom, bowiem z medycznego punktu widzenia nie ma już żadnych przeciwwskazań, aby przekazać prokuratorowi w celu przesłuchania - mówił w rozmowie z RMF FM rzecznik szpitala im. Józefa Strusia w Poznaniu, Stanisław Rusek. Lekarze zapewniają też, że z pacjentem jest też pełny kontakt logiczny, co oznacza, że rozumie zadawane mu pytania i potrafi na nie odpowiadać. Jego stan badali też biegli psychiatrzy, którzy potwierdzili, że pacjent może być przesłuchany.

Prokuratura nie chciała dziś komentować tych informacji. Dopóki nie będziemy mieli opinii biegłego na piśmie, nie będziemy podejmować decyzji o przesłuchaniu - mówiła prok. Magdalena Mazur Prus, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

Wiadomo już jednak, że Tomasz J., który w opinii śledczych celowo wysadził kamienicę na poznańskim Dębcu - ma już status zatrzymanego. W praktyce oznacza to pozbawienie go wolności na 48 godzin. W tym czasie musi być przesłuchany przez prokuratora i usłyszeć zarzuty. Decyzję o ewentualnym dalszym pozbawianiu wolności - np. tymczasowym aresztowaniu musi już podjąć sąd, który ma na to dobę od postawienia zarzutów.

Część kamienicy na poznańskim Dębcu zawaliła się w niedzielny poranek, 4 marca. Początkowo podejrzewano, że mogła zawinić wadliwa instalacja gazowa. Po wybuchu w gruzach znaleziono ciało kobiety, której obrażenia wyraźnie wskazywały na to, że została zamordowana. Śledczy wzięli więc pod uwagę celowe działanie sprawcy, by zatuszować ślady. W gruzach jak dotąd nie znaleziono jednak potencjalnego narzędzia zbrodni.

W katastrofie zginęło w sumie pięć osób, ponad 20 zostało rannych. Po eksplozji zawalił się cały pion, w którym znajdowało się feralne mieszkanie. Trzy czwarte kamienicy na pierwszy rzut oka - nie uległy większym uszkodzeniom. Inspektorzy budowalni, którzy kontrolowali stan ocalałej części budynku - nie mieli jednak wątpliwości, że przynajmniej jedna ze ścian może runąć w każdej chwili. Najpierw podjęto decyzję o jej rozbiórce. Mieszkańcy, których mieszkania nie ucierpiały - mieli nadzieję, że uda im się wrócić po swoje rzeczy. Ekspertyza budowlana potwierdziła jednak wcześniejsze podejrzenia. Jakikolwiek ruch wewnątrz budynku, mógłby grozić jego całkowitym zawaleniem, a co za tym idzie - pochłonąć kolejne ofiary. Zapadła decyzja o całkowitym wyburzeniu kamienicy. Te prace ruszyły wczoraj. Przyglądali się im mieszkańcy kamienicy.

Widzi pan - nasze mieszkanie jest jeszcze całe. Cały czas to do nas nie dociera. Patrzę na to i przypominają się jakieś chwile - jak tu mieszkaliśmy, jak wychodziłem na balkon. Wspomnienia przede wszystkim. Nic więcej już nam nie zostało - mówił pan Paweł, który mieszkał na drugim piętrze. Chwilę po tej rozmowie buldożer zaczął burzyć jego mieszkanie.

Gruzy były wstępnie selekcjonowane na miejscu. Przedmioty, które ocalały i które udało się wydobyć były odkładane na bok. Kolejną selekcję gruz przechodzi po wywiezieniu. Wszystkie rzeczy trafiają później do miejskich magazynów przy ul. Obodrzyckiej. Nie wszyscy decydują się jednak na wizytę w tym miejscu. Nie chcę się załamać. Chciałbym odzyskać jakieś pamiątki osobiste, zdjęcia. Moi synowie mieli tam rowery - mówi pani Renata. Z kolei rzeczy z mieszkania pani Małgorzaty są wciąż przysypane stertą gruzu, na miejscu w którym stała kamienica. Będziemy się starali cokolwiek tam wydobyć, ale nawet się nie chce mówić, bo aż chce się płakać - mówiła w rozmowie z RMF FM.

Tymczasem dziś dwie kolejne rodziny dostały klucze od mieszkań przydzielonych przez miasto. Część z nich znajduje się na pobliskiej Wildzie. Wielkanoc większość z poszkodowanych spędzi u swoich rodzin.

(j.)