Trzeba pisanie podręczników i programu nauczania wydrzeć z rąk polityków. Widzimy, co się dzieje z książką do Historii i Teraźniejszości. Takie rzeczy w ogóle nie powinny mieć miejsca – mówiła w radiu RMF24 Krystyna Szumilas, była minister edukacji, posłanka Koalicji Obywatelskiej.

REKLAMA

W poniedziałkowym programie radia RMF24 szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz zapewnił, że początek roku szkolnego nie jest zagrożony i dzieci 1 września zgodnie z planem powrócą do szkół. Nie oznacza to jednak, że problemu nie ma. Właśnie we wtorek związki i ministerstwo edukacji z szefem resortu na czele mają rozpocząć rozmowy dotyczące podwyżek, ale także warunków pracy nauczycieli. O tym właśnie porozmawialiśmy z Krystyną Szumilas, jako byłą minister edukacji.

Pytania naszego dziennikarza Tomasza Weryńskiego dotyczyły też kontrowersyjnego podręcznika do Historii i Teraźniejszości, a także braku co najmniej kilkunastu tysięcy nauczycieli w polskich szkołach.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Szumilas: Apeluję! Nie wybierajcie podręcznika "Historia i Teraźniejszość"

Tomasz Weryński: Co by pani polecała nauczycielom, jak podejść do negocjacji, żeby przekonać ministra Czarnka i jego świtę do proponowanych zmian?

Krystyna Szumilas: Myślę, że to bardzo trudne zadanie, ponieważ pan minister Czarnek polega tylko na swoim zdaniu i swoim widzeniu świata. Nie da się go przekonać żadnymi argumentami, ale próbować oczywiście trzeba.

Czyli nauczyciele mają małe szanse, tak?

Tak jak mówię, trzeba próbować. To, co może skłonić ministra Czarnka do zmiany zdania, to zbiorowy protest. Chodzi o to, żeby te naciski na pana ministra były z wielu stron - nauczycieli, rodziców i samorządów, to może go przekonać. PiS patrzy tylko na słupki i na badania dotyczące preferencji i opinię publiczną, co do wyboru konkretnej partii politycznej, więc takie wspólne działanie całego społeczeństwa może przekonać pana ministra Czarka, że szkoła jest ważna, nauczyciele są ważni i że trzeba dbać o ludzi, którzy uczą nasze dzieci.

Jak pani zaczynała takie rozmowy? Zakładam, że były takie, podczas gdy pani była szefem resortu. Przychodzili i mówili, chcemy więcej zarabiać jako nauczyciele i np. proponowali wtedy podwyżki w okolicach 30 proc.

Wtedy siadaliśmy do stołu negocjacyjnego i rozmawialiśmy o tym, co jest możliwe i jakie warunki muszą zostać spełnione. Za naszych czasów podnieśliśmy wynagrodzenia nauczycieli prawie o 50 proc., wynegocjowaliśmy to na początku naszego ośmioletniego okresu rządzenia. To były podwyżki rozłożone na 5 lat. Związki zawodowe nie mają zamiaru robić zamachu na budżet państwa. To są ludzie, którzy dbają o nauczycieli i wiedzą, że od możliwości budżetu państwa zależy również wynagrodzenie nauczycieli. Ale to są też ludzie, którzy nie chcą być okłamywani. To są ludzie, którzy chcą być poważnie traktowani. A kiedy na początku negocjacji obraża się drugą stronę negocjacyjną, to wtedy o to porozumienie jest jeszcze trudniej.

Naturalnie...

Wszyscy widzimy, jaki jest stosunek pana ministra i rządu do nauczycieli i jaki jest stosunek do związków zawodowych. Kiedy nie da się przeforsować takiego ministerialnego stanowiska, to zaczyna się obrażanie drugiej strony, a to na pewno nie jest pole do negocjacji.

Naturalnie chyba wszyscy wiemy, jakie podejście ma pan minister Czarnek, ale pomówmy może o konkretach. Może nauczyciele chcą po prostu za dużo, powraca też dyskusja o nauczycielskim pensum, czyli godzinach spędzonych przy tablicy. Może nauczyciele pracują za mało, jak pani sądzi?

Jeżeli początkujący nauczyciel zarabia na poziomie pensji minimalnej, to nie możemy mówić o tym, że zarabiają za dużo albo za dużo chcą. Nauczyciel z 20-letnim stażem, jego płaca w stosunku do płacy przeciętnej, do płacy w innych zawodach, przez te 8 lat cały czas spadała. Dzisiaj mamy 15-procentową inflację, a 80 proc. nauczycieli nie dostanie żadnej podwyżki od września. Nie dostało podwyżki w 2021 roku i nie dostało podwyżki w 2016 roku. Więc taka dyskusja teraz o tym, czy nauczyciele zarabiają za dużo, czy trzeba porozmawiać o innych warunkach zatrudnienia jest dyskusją bez sensu. Można taką dyskusję prowadzić, kiedy nauczyciel ma za co żyć, a jeżeli on dzisiaj zastanawia się nad tym, czy będzie w stanie utrzymać rodzinę i zastanawia się nad porzuceniem pracy, to dzisiaj rolą rządu jest to, żeby zrobić wszystko, żeby dobrych nauczycieli w szkole zatrzymać.

Czy dziś polecałaby pani młodym ludziom, żeby kształcili się w tym kierunku, żeby zostali nauczycielami? Czy to jest niedochodowe?

Miałabym z tym ogromnym problem, bo wiem, że zawód nauczyciela jest bardzo pięknym zawodem, który daje wiele satysfakcji, pozwala na twórcze działanie i pomaganie młodemu człowiekowi wejść do dorosłego świata. To jest najpiękniejsze zadanie, jakie można wykonywać. Natomiast, bałabym się. Musiałabym uprzedzić tego młodego człowieka, że nie jest to dzisiaj zawód, który daje perspektywę rozwoju i tak samo rozwoju, jeżeli chodzi o stronę finansową. To jest smutne, to jest coś czego nigdy nie powinniśmy doświadczać, bo każdemu z nas zależy na tym, żeby młode pokolenie Polaków było kształcone w atmosferze spokoju, zadowolenia i szacunku do siebie nawzajem.

A jeśli dziś przejęłaby pani ponownie stery w ministerstwie, jakie byłyby pierwsze trzy kluczowe zmiany?

Po pierwsze, podwyższenie wynagrodzeń nauczycieli o 20 proc. od razu, bo tutaj nie ma się nad czym zastanawiać. Po drugie, odcięcie kuratoriów oświaty od ingerowania w życie szkoły. Po trzecie, dla rodziców odciążenie, odpolitycznienie podstawy programowej. Mamy pomysł związany z powołaniem Komisji Edukacji Narodowej. Trzeba pisanie podręczników i programu nauczania wydrzeć z rąk polityków. Widzimy, co się dzieje z książką do Historii i Teraźniejszości. Takie rzeczy w ogóle nie powinny mieć miejsca.

Czy zgadza się pani z niektórymi samorządowcami, którzy nie zgadzają się na używanie tego podręcznika w podległych im szkołach?

Apeluję do nauczycieli, do dyrektorów szkół, żeby nie podejmowali decyzji i nie wybierali podręcznika pana Roszkowskiego do nauczania.

Czyli nawołuje pani trochę do buntu? Można tak powiedzieć.

Nie, nauczyciele mają wolną wolę. Jeżeli chodzi o wybór podręcznika to jest to kompetencja nauczycieli i to oni tą decyzje podejmują. Ja się obawiam, że oni tej decyzji samodzielnie nie będą mogli podjąć, nie ze względu na samorządowców, ale ze względu na ministra Czarnka i nadzór pedagogiczny. Naciski chociażby w województwie małopolskim, pani kurator Nowak i ten buńczuczny ton pana ministra mówiący o tym, że kuratorzy będą sprawdzać, jak nauczyciele wybierają podręczniki. To jest sygnał dla nauczycieli, że również w tej sferze, minister chce zabrać im kompetencje i narzucić swoją wolę.

Przy okazji podręcznika do Historii i Teraźniejszości kontrowersje wzbudzają, oprócz słów, które jak sądzę mają za zadanie wytworzenie pewnego rodzaju świadomości, także zdjęcia. Jaki jest cel pokazywania, na przykład powieszonych na haku ofiar hitlerowców, a także czarno - białe kadry z identyfikacji zwłok więźniów zamordowanych przez Sowietów w Tarnopolu? To są zdjęcia, które budzą kontrowersje i na które zwracają uwagę rodzice.

Nie wiem, jaki jest cel. Pamiętajmy o tym, że te zdjęcia trafiają do 14, 15-latków, a więc młodzieży chronioną prawnie. Niedawno rozmawiałam z mamą dziewczynki, która teraz idzie do 8 klasy i ona patrząc na te zdjęcia i nawet nie wnikając w treść powiedziała, że ona jest przerażona tym, że jej dziecko za rok będzie musiało te obrazy oglądać. Jest pewien wiek, w którym trzeba chronić dziecko przed drastycznymi treściami. Ja tego nie rozumiem i nie akceptuję.

Ostatnie pytanie w naszym programie - jest pani w stanie wymienić dwie rzeczy, które udały się Ministerstwu Edukacji, za rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Pomimo bardzo dużych chęci znalezienia takich dwóch rzeczy, to powiem, że kiedy myślę: minister Czarnek i szkoła pana ministra Czarnka to nasuwają mi się na myśl tylko same złe rzeczy. Odebranie autonomii szkole, lekceważący stosunek do nauczycieli, brak podwyżek, przeładowany program nauczania i taka buta pana ministra, że on wie najlepiej i nie przyjmuje uwag. Ja już nie mówię od posłów czy od polityków, ale od rodziców.

A Dariuszowi Piontkowskiemu też się nic nie udało?

Jakoś nie umiem sobie przypomnieć. Przestał być ministrem.

Ja pytałem o całość rządów PiS-u, funkcjonowania ich w przestrzeni edukacji.

Była pandemia, było nauczanie zdalne i właściwie pomoc w szkole i pomoc nauczycielom, to przede wszystkim za pana ministra Piontkowskiego, polegała na tym, że ministerstwo mówiło, że wszystko jest dobrze, że szkoły działają, a nauczyciele musieli sobie sami radzić ze sprzętem, ze znikającymi uczniami, z przeładowaną podstawą programową. Spotykam się z nauczycielami i rodzicami i tak samo od nich nie usłyszałam dobrego słowa o polskiej szkole. To jest bardzo smutny obraz i myślę, że chyba nie było takiego okresu w wolnej Polsce, w której szkoła by tak straciła, w której szkoła byłaby narażona na szkodliwe działania Ministerstwa Edukacji i ekipy rządzącej. To jest zawłaszczanie szkoły, ideologizacja, próba zmuszenia polskich nauczycieli, do tego, żeby mówili słowami ministra, czy szefa partii rządzącej, żeby robili to, co chce partia, a nie to, co jest dobre dla dziecka. I niestety mi to przypomina czasy PRL-u, czasy kiedy próbowano zideologizować szkoły. Natomiast wiem, że to się nie udaje, że jednak ten duch wolności wśród nauczycieli i wśród rodziców jest bardzo duży. I chociażby bunt przeciwko podręcznikowi do Historii i Teraźniejszości wyraźnie pokazuje, że są pewne granice, na które społeczeństwo może się zgodzić, ale poza tymi granicami tej zgody już nie ma.