Był taki plan, by przewozić samolotami OLT Express pasażerów na zlecenie Kancelarii Sejmu, Senatu i Kancelarii Prezydenta - zeznał przed komisją śledczą były szef Amber Gold Marcin P. Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) zapytała Marcina P., "czy były plany, aby pan, czy OLT rozpoczęło przewóz osób, które mogą korzystać w ramach Kancelarii Sejmu czy Senatu bądź Kancelarii Prezydenta". Marcin P. odpowiedział: "Tak, był taki plan". Nie pamiętał dokładnie, kiedy on powstał. Marcin P. powiedział, że nie jest tak, że nie czuje żadnej odpowiedzialności za to, co się stało. Stwierdził, że każdy ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, ale nie zgadza się z postawionymi mu zarzutami. Dodał, że może gdyby były inne, to by się z nimi zgodził.
Kolejne posiedzenie sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold w warszawskim sądzie okręgowym rozpoczęło się po godz. 12. Komisja przesłuchuje ponownie byłego szefa spółki Marcina P., który został przetransportowany na posiedzenie z jednego z aresztów w okolicach Trójmiasta.
Wassermann dopytywała, kto prowadził rozmowy w tym zakresie i z kim? (...) Prowadził je ktoś ze spółki OLT Express, mógł być to Rafał Orłowski, ale tutaj nie chcę mówić, że na pewno, on się zajmował sprawami handlowymi - odpowiedział P. Wcześniej szefowa komisji pytała też, czy w styczniu 2012 r. samoloty i załoga OLT brała udział w ćwiczeniach antyterrorystycznych organizowanych m.in. przez ABW w ramach przygotowania na Euro 2012?
Nic mi o czymś takim nie wiadomo, wiem, że na pewno nasze samoloty były sprawdzane, ale w okolicach kwietnia-maja 2012 roku, wtedy kiedy (...) bilety kupował marszałek Borusewicz, ale żeby brała udział w jakichś akcjach antyterrorystycznych, ćwiczeniach, nie kojarzę takiej sytuacji- odpowiedział P.
Marcin P. potwierdzał także, że zapytania o wykorzystanie samolotów OLT Express przychodziły z innych podmiotów, m.in. z Komendy Głównej Policji w związku z transportem osób podlegających ekstradycji.
Klientów Amber Gold interesował tylko zysk, a nie warunki umowy i to jest główny problem, myśleli, że będą zarabiać w nieskończoność - stwierdził Marcin P. przed komisją śledczą. Oświadczył też, że nigdy nie zgodzi się z zarzutem popełnienia oszustwa.
Marcin P. mówił, że umowy składały się "z czterech dokumentów - dyspozycji sprzedaży, potwierdzenia zawarcia (...), regulaminu oraz ogólnych warunków depozytu towarowego o określonym numerze, które szczegółowo regulowały zasady wyceny towarów".
Jak tłumaczył P., jeden gram złota odpowiadał 100 jednostkom umownym. Klient nabywał jedną jednostkę umowną za sto złotych, czyli za 30 tys. zł nabywał 300 jednostek umownych - mówił. Dopytywany, ile to było w złocie, odpowiedział: "Trzy gramy". Później zastrzegł, że jest to przykład, "abstrakcja od danych rzeczywistych, bo dane rzeczywiste nie zostały zbadane".
To wszystko było jasno, wyraźnie, czytelnie opisane (...), poza tym spółka prowadziła bloga, na którym wyjaśniała te kwestie (...), większość świadków w chwili obecnej, jak przychodzi na salę rozpraw, mówi, że ich to w ogóle nie interesowało. Ich nie interesowało to, ile złota będzie, ich interesował tylko zysk, a nie warunki umowy i to jest główny problem, że nikt praktycznie nie zapoznał się z warunkami umowy i chyba myślał, że nie trzeba się z tym zapoznawać, i że będzie mógł zarabiać w nieskończoność - powiedział Marcin P.
Ja się nie zgadzam z zarzutem popełnienia oszustwa i się z tym zarzutem nigdy nie zgodzę - oświadczył. Szef Amber Gold powiedział też, że księgowość spółki była prowadzona w sposób rzetelny. Jednak - co podkreślał - nie zakończył się proces zmieniania ustawień systemowych i przenoszenia danych do jednego systemu.
Jak tłumaczył, za księgowość spółki odpowiadał on, a prowadziło ją 14 osób. Stwierdził też, że Danuta Misiewicz nigdy nie była zatrudniona jako główna księgowa Amber Gold.
Poseł PiS Jarosław Krajewski pytał Marcina P. o zeznania przed komisją b. dyrektor departamentu finansowego Amber Gold Danuty Misiewicz. Zeznała wtedy, m.in. że nie miała świadomości, że jest słupem, a Marcin P. zapewniał ją, że księgi rachunkowe Amber Gold są uporządkowane. Jak mówiła, dopiero w czerwcu 2012 r. nabrała wątpliwości co do działalności Amber Gold.
Krajewski pytał Marcina P. o słowa Misiewicz, że "wchodząc do systemu zauważyła, że suma pasywów nie odpowiada sumie aktywów, a powinna" oraz o to, czy potwierdza, że samodzielnie prowadził księgowość Amber Gold.
Nie potwierdzam tego, jednocześnie zgadzam się z częścią zeznań pani Danuty Misiewicz odnośnie zmiany systemu, przekopiowywania danych, przenoszenia danych, zmiany systemu prowadzenia ksiąg rachunkowych, których dokonywaliśmy - powiedział P.
Dopytywany, czy Misiewicz miała rację, twierdząc przed komisją, że suma aktywów nie odpowiadała sumie pasywów, powiedział, że "w pewnych momentach, kiedy dane były kopiowane, one były kopiowane mniej więcej od czerwca 2011 r. do maja 2012 r. takie sytuacje mogły mieć miejsce, bo jednocześnie trzeba było korzystać z dwóch systemów księgowych" - powiedział P.
Poseł PiS przytaczał także kolejne słowa Misiewicz, m.in. że "miała poczucie, że była fikcyjną główną księgową Amber Gold". "=Na pewno nie była fikcyjną księgową Amber Gold, poza tym, pani Danuta Misiewicz nie byłą zatrudniana jako główna księgowa Amber Gold, tylko jako dyrektor finansowy grupy Amber Gold w spółce Amber Gold. Ona miał zorganizować sobie zespoły w poszczególnych spółkach (...) i nadzorować te spółki"= - powiedział P.
Krajewski zapytał też o słowa Misiewicz, że miała wiedzę o zakupie złota przez Amber Gold jedynie w celach promocyjnych, a nie inwestycyjnych. Marcin P. powiedział, że Misiewicz nie zajmowała się zakupem złota w spółce Amber Gold. Nie musiała mieć o tym żadnej wiedzy - podkreślił P.
Na pytanie, czy Misiewicz spotykała się z nim i pytała, czy Amber Gold realnie kupuje złoto za pieniądze klientów, odpowiedział, że pytała i "dostała odpowiedź twierdzącą". Mówił też, że faktury za zakup, sprzedaż, odkup od klientów złota znajdowały się w spółce i zostały zabezpieczone.
Krajewski pytał także świadka o jeden z artykułów prasowych z 2010 r., w którym P. potwierdził, że był prawomocnie skazany oraz o to, czy P. podejmował wówczas działania na rzecz poprawy swojego wizerunku, jako osoby w przeszłości karanej. Nigdy żadnych działań nie podejmowałem, które miałyby służyć ociepleniu czy zmianie mojego wizerunku w mediach - powiedział P.
Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała Marcina P., czy w jakiejkolwiek sprawie dot. Amber Gold prowadzonej przez ABW lub prokuraturę był pytany o Michała Tuska. Były szef Amber Gold przyznał, że na początku września 2012 roku, gdy siedział w areszcie, prokurator z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku odwiedziła go i zadała m.in. kilka pytań o Michała Tuska. Nikt nigdy więcej mnie o Michała Tuska nie pytał - wskazał.
Interesowało ją, jak mówił, "czy Michał Tusk mógł narazić port lotniczy na szkody i czy wynosił jakiekolwiek dane z portu lotniczego".
Marcin P. powtórzył przy okazji, że to co Michał Tusk przekazywał z portu gdańskiego było "tajemnicami przedsiębiorstwa", a nie było powszechnie dostępne, jak zeznawali niektórzy świadkowie, m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
Przyznał, że śledztwo, w ramach którego był o to pytany, "to była inna sygnatura, to była inna sprawa, inny wątek, jakby nie wiążący się ze sprawą Amber Gold". To był tydzień, półtora po moim tymczasowym aresztowaniu - wyjaśniał.
Marcin P. kilkakrotnie był pytany, czy ktoś mu groził. Za każdym razem odmawiał odpowiedzi, ze względu na prowadzone śledztwo.
Podtrzymał ponadto opinię, że pieniądze na zakup OLT Express pochodziły z wypracowanych środków Amber Gold.
Pytany przez Małgorzatę Wassermann o podsłuchaną rozmowę jego i Jarosława Frankowskiego na temat pełnomocnictwa na sprzedaż OLT Express, w której mówił, że nie może czegoś powiedzieć przez telefon, Marcin P. przyznał, że obawiał się już aresztowania przez ABW. Potwierdził, że następnego dnia podpisał pełnomocnictwo.
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała P. o wątek małego świadka koronnego oraz o to, czy prokuratura kiedykolwiek powróciła do takiej propozycji lub czy ewentualnie P. ją ponawiał.
Ja jej nigdy nie ponawiałem, prokuratura nigdy nie powróciła. Ja bym chyba nie chciał na ten temat opowiadać tutaj, bo dla mnie to było dość żenujące, bo zostałem potraktowany jak wariat i później jeszcze przyjechał do mnie funkcjonariusz ABW, który mnie przesłuchiwał w sprawie pana Korytkowskiego (Andrzeja, byłego prezesa Finroyal, parabanku działającego w czasie funkcjonowania Amber Gold - PAP), który stwierdził - bo zaczęliśmy rozmowę nt. komisji śledczej, która w tamtym momencie miała powstać - ja mówię: dobrze może, żeby powstała, on stwierdził, że ta komisja nigdy nie powstanie - powiedział P.
Dopytywany, dlaczego komisja nie miałaby powstać, P. odpowiedział: "Bo nie ma takiej woli politycznej, żeby powstała, tak to zostało powiedziane". P. dodał, że te słowa padły w areszcie śledczym w Gdańsku.
Wassermann pytała P., czy miał wrażenie, że prokuratura jest w ogóle zainteresowana współpracą z nim. Nie - odpowiedział P. Potem przewodnicząca pytała, czy prokuratura kiedykolwiek dążyła do tego, aby ustalić role w firmie, a co za tym idzie później role procesowe osób, które były w kręgu P. Nie - ponownie odpowiedział P.
Marcin P. powiedział też, że zarówno w prokuraturze z prokuratorami, jak i z funkcjonariuszami ABW prowadził luźne rozmowy, gdy był na przykład wożony na przesłuchania. Takie luźne rozmowy też były, komentowanie obecnego życia politycznego, sytuacji, jakichś innych spraw - mówił.
To były takie normalne rozmowy (...), ta rozmowa z tą komisją śledczą była już po protokole na sam koniec, to było w formie takiej, no jakby dano mi do zrozumienia, że: "i tak przecież nic ze swoją wiedzą nigdy nie zrobisz" - powiedział P. Tak to odbieram, ale to jest moje odczucie, nie chcę tutaj nikogo oceniać - dodał.
Syndyk Amber Gold nigdy nie zapoznał się z aktami sprawy karnej spółki - mówił Marcin P. Prokuratura twierdzi, że zawarto lokaty na wartość 850 mln zł. Zgodnie z systemem Agnet i ilością umów, zawarto lokaty na kwotę prawie 1,5 mld złotych (...) to jest ta zasadnicza różnica, której prokuratura w ogóle nie badała i nie wskazała w akcie oskarżenia - zeznał b. prezes Amber Gold.
Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) pytał, skąd wzięła się ta rozbieżność? Zdaniem Marcina P. "nikt nie badał danych systemu Agnet". Zeznał też, że "sfałszowano dyspozycje sprzedaży złożone przez klientów do postępowania upadłościowego i karnego". Jeżeli państwo myślicie, że syndyk cokolwiek weryfikował i sprawdzał (...) jeżeli widział, że dwa dokumenty różnią się od siebie wzorem, to brał za właściwy ten dokument, który był na korzyść wierzyciela, a nie na korzyść pozostałych wierzycieli, którzy uczciwie do tego podeszli - mówił. Prokuratura w ogóle nie badała aktu oskarżenia pod kątem formalnym - dodał.
Jego zdaniem zbadana powinna być też działalność syndyka. W jego ocenie syndyk "nigdy nie zapoznał się z 99 tomami akt sprawy karnej, w których były dokumenty związane z lokatami (...) mniej więcej 250 dyspozycji sprzedaży, które zmniejszały sumę wierzytelności i tym klientom zabrał te pieniądze z listy wierzytelności, a pozostałym prawie 1500 odpuścił i stwierdził, że tego nie ma, a było to zabezpieczone". No to jak można mówić uczciwości w stosunku do tych osób, którym zostało oto potrącone? - wskazał.
Rzymkowski pytał też, czy "spółka Amber Gold z tytułu zawartych umów na lokaty realizowała przysługującą klientom opcję odbioru złota w naturze". Jedna taka czynność była zrealizowana (...) bo tylko jeden taki przypadek wystąpił w czasie działalności - odparł. Dopytywany, jakie pokrycie w złocie miały lokaty kupione przez klientów spółki, mówił, że "zgodnie z umowami wszystkie lokaty miały pokrycie w złocie, srebrze i platynie, z nadwyżką około dziesięciu kilogramów".
Marcin P. podtrzymał też swoje zeznania z czerwca, w których twierdził, że "głównym przedmiotem działania spółki Amber Gold była oferta lokat w złoto i inne metale szlachetne". Zeznał też, że zawierane umowy z klientami spółki, jego zdaniem "nie nosiły znamion oszustwa".
Świadek odmówił ponadto odpowiedzi na pytanie o to, "która niemiecka spółka była wzorcem" dla Amber Gold oraz czy jej działalność naruszała niemieckie prawo.
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała, czy świadek pamięta spotkanie z przedstawicielami spółki Jet Air w 2011 roku, "podczas którego przedstawił swoje plany odnośnie działalności spółki lotniczej". To był raczej taki zarys, co będziemy robić i jak doprowadzić do tego, żeby marka Jet Air nie zniknęła z rynku i żeby ludzie o niej nie zapomnieli - odparł. Podkreślił, że przedstawiciele Jet Air "nigdy nie sugerowali" że przedstawiane przez niego plany to może być "pralnia pieniędzy".
Pytany, za jaką kwotę została zakupiona spółka OLT Germany, odparł, że była to kwota 2 mln euro. Dodał, że po upadku spółki OLT Express Poland, zaczęto szukać inwestora dla OLT Germany.
Marcin P. zapytany, czy przecieki z przełomu lipca i sierpnia 2012 r. , że może zostać zatrzymany, dochodziły do niego ze środowiska dziennikarskiego, czy ze służb, stwierdził, że nie mogły one pochodzić ze środowiska dziennikarskiego, a w pozostałym zakresie odmówił odpowiedzi.
Poseł Witold Zembaczyński (Nowoczesna) zapytał Marcina P., czy któryś z funkcjonariuszy służb - ABW, CBA, policji - którzy rozmawiali z nim już po jego aresztowaniu, proponowali mu jakąś formę współpracy. Marcin P. odmówił odpowiedzi na to pytanie, w związku z toczącym się postępowaniem karnym.
Zembaczyński powiedział, że w materiałach śledztwa jest mail wysłany do Marcina P. przez Pawła M. 2 sierpnia 2012 r., w którym M. pisał, że doszły do niego informacje, że Amber Gold będzie chciała ogłosić upadłość w ciągu najbliższych dni. W związku z tym Zembaczyński spytał Marcina P., czy na początku sierpnia 2012 r. dobrze wiedział, że Amber Gold upadnie. Również na to pytanie b. szef Amber Gold odmówił odpowiedzi, ze względu na toczące się postępowanie karne.
Poseł Nowoczesnej zaznaczył, że M. napisał też, że osoba blisko związana z ABW poinformowała go, że na piątek 3 sierpnia 2012 r. planowane jest zatrzymanie Marcina P., i że on poinformował szefa Amber Gold o tym planie. Zembaczyński zapytał więc Marcina P., czy prawdą jest co mówił M. i czy na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. informował go o planach zatrzymania.
Czy pan M. (...) mówił prawdę? Nie wiem, czy pan M. (...) mówił prawdę, w chwili obecnej przeciwko niemu prowadzone jest postępowanie karne w tym zakresie. Moim zdaniem nie mówił prawdy, ale to jest moje zdanie - odpowiedział Marcin P. Na pytanie, w jakim zakresie jego zdaniem M. nie mówił prawdy, Marcin P. odpowiedział: "że ma jakiekolwiek kontakty z ABW i cokolwiek z ABW jest w stanie wynieść". Bo on się bardzo mocno na to powoływał - mówił Marcin P. Dodał, że mówi to z "dzisiejszej perspektywy".
Dopytywany, czy na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. dochodziły do niego ostrzeżenia, odpowiedział: "W tamtym okresie czasu Paweł M. (...) potwierdzał to, co ja już wiedziałem wcześniej". Na pytanie, z jakiego źródła miał tę wiedzę, Marcin P. oświadczył, że nie odpowie na to pytanie, ze względu na toczące się postępowanie karne.
Zembaczyński zapytał wtedy Marcina P., czy przecieki, które do niego dochodziły, pochodziły ze środowiska dziennikarskiego, czy ze służb. B. szef Amber Gold odpowiedział, że ze środowiskiem dziennikarskim nie miał praktycznie żadnego kontaktu, chyba że to były jednorazowe spotkania. Więc nie mogły pochodzić ze środowiska dziennikarskiego, w pozostałym zakresie odmawiam odpowiedzi na to pytanie - powiedział b. szef Amber Gold.
Marcin P. zapewnił, że był biznesplan dla Amber Gold, ale nie chciał mówić o szczegółach. Oświadczył, że nie zamierzał kupować Finroyal, zgodził się na pożyczkę dla tej spółki. Pytany, czy ktoś mu kazał przelać transzę 1,2 mln zł tej pożyczki, odparł, że było to sugerowane, by uspokoić sytuację.
Poseł PiS Marek Suski pytał Marcina P., czy podczas jakiegokolwiek przesłuchania w prokuraturze, czy w ABW, pytano go o źródło przecieku dot. wejścia do Amber Gold funkcjonariuszy ABW bądź innych służb.
Nigdy ten temat nie był poruszany - powiedział P. Dopytywany, skąd wiedział o wejściu ABW, P. odmówił odpowiedzi na to pytanie w związku z toczącym się postępowaniem karnym.
Poseł Suski wskazał, że komisja ma stenogram, w którym P. wymienia informacje z b. doradcą zarządu Amber Gold Emilem Maratem i "w jednej z rozmów ścieżka wiedzie do pana Jacka Cichockiego". Czy według pana on jest źródłem tej informacji nt. wejścia ABW? - pytał Suski.
Nic mi na ten temat nie jest wiadome, ale być może tak, ja na ten temat nic nie wiem - odpowiedział Marcin P.
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann dopytywała P., czy w czasie przesłuchań, "czy to oficjalnych, czy nieoficjalnych" był pytany o Cichockiego. Nigdy" - odpowiedział świadek.
Suski dopytywał Marcina P., z ilu źródeł pozyskiwał wiedzę dot. wejścia ABW. Z co najmniej pięciu - odpowiedział świadek.
Czyli co najmniej pięciu, to bardzo ciekawe, szczelność służb specjalnych podobna do durszlaka, po prostu ciekło wszystkimi możliwymi kanałami - skomentował Suski.
Poseł PO Krzysztof Brejza pytał P., czy miał kontakty z osobami związanymi ze SKOK-ami. Nigdy nie rozmawiałem z żadnym przedstawicielem żadnego SKOK-u - powiedział świadek.
Brezja oraz przedstawiciel Nowoczesnej w komisji Witold Zembaczyński zadawali także pytania o projekt wewnętrznych procedur w Amber Gold i podobieństwo do procedur w SKOK-ach. P. zaznaczył, że "nigdy w spółce Amber Gold nie zostały zatwierdzone żadne dokumenty, które bazowały na SKOK-ach (...)". P. powiedział, że pracownicy Amber Gold, projekty procedur "przynosili najprawdopodobniej z poprzedniej firmy".
Podczas pobytu w areszcie, w ramach dozoru, przyszedł do mnie funkcjonariusz i zaczął opowiadać na temat swojej pracy w służbie ochrony lotniska i znajomości z Michałem Tuskiem i Tomaszem Kloskowskim, prezesem Portu Lotniczego Gdańsk - zeznał Marcin P. przed komisją śledczą.
Wiceszef komisji Marek Suski (PiS) pytał świadka, czy w trakcie jego pobytu w areszcie kontaktowali się z nim pracownicy Amber Gold. Wydaje mi się, że nie, nie przypominam sobie - odparł.
Jedyna sytuacja jaka miała miejsce (...) to funkcjonariusz, który w ramach dozoru przyszedł do mnie i zaczął opowiadać na temat jego pracy w służbie ochrony lotniska i jego znajomości z Michałem Tuskiem i Tomaszem Kloskowskim (prezesem Portu Lotniczego Gdańsk - PAP) - mówił Marcin P. Podkreślił, że sytuacja ta wydała mu się nienormalna". Od razu poprosiłem, żeby ten funkcjonariusz został ode mnie zabrany - oświadczył. Dodał, że zgłosił ten fakt również w sądzie.
Jak mówił, sytuacja ta miała miejsce ok. miesiąc temu. Przekonywał, że później nie widział już wspomnianego funkcjonariusza oraz że nie zna jego nazwiska. Według b. prezesa Amber Gold, w momencie spotkania, funkcjonariusz pracował w więzieniu od miesiąca. Dopytywany, czy podczas rozmowy Marcin P. otrzymał od niego jakieś propozycje, zaprzeczył. Raczej uważam, że to była jego czysta ciekawość. Nie chcę szukać tutaj żadnych teorii spiskowych - zaznaczył.
Były szef Amber Gold był przez Joannę Kopcińską (PiS) pytany o sponsorowanie przez tę spółkę gdańskiego ZOO. Przyznał, że spółka chciała sfinansować budowę domku dla lemurów lub gibonów. Sprawa była jednak złożona, bo gdyby po prostu przekazała pieniądze na konto ZOO, trafiłyby one do urzędu miasta.
Dyrektor ZOO Michał Targowski ustalał zatem z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, zeznał Marcin P., w jaki sposób to przeprowadzić, by pieniądze Amber Gold trafiły na konkretny cel.
Było ustalone, że my wpłacamy tę kwotę na konto ZOO, a było to za zgodą prezydenta miasta Gdańska, a miasto Gdańsk zmienia budżet i przekazuje tę kwotę na konto budżetu celowego ZOO pt. wybudowanie domku dla gibonów - mówił Marcin P.
Stąd, według Marcina P., prezydent Gdańska, wbrew temu co mówił przed komisją śledczą, musiał wiedzieć, iż Amber Gold sponsoruje ZOO. Moim zdaniem pan prezydent Adamowicz mija się z prawdą, odpowiadając przed komisją śledczą - powiedział. Dodał, że Adamowicz "musiał wiedzieć, że sponsorujemy ZOO".
Marcin P. zeznał także, że miał kontakty z pełnomocnikiem prezydenta Adamowicza. Dlatego to jest moim zdaniem też trochę sprzeczność interesów między pełnomocnikiem pana Adamowicza a tą sprawą, gdyż na temat KNF pan adwokat Glanc (...) można powiedzieć udzielał porady prawnej, może nie na piśmie, ale spotkanie w jego biurze było na ten temat i była rozmowa na ten temat prowadzona i on doskonale wiedział, jaka jest mniej więcej sytuacja z KNF. Więc w chwili obecnej reprezentowanie pana prezydenta Adamowicza też moim zdaniem jest trochę nie fair - mówił.
Świadek przyznał też, że wsparcie filmu Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie miało być wykorzystane wizerunkowo z punktu widzenia Amber Gold i OLT Express, "a zwłaszcza OLT".
Podczas wtorkowego posiedzenia komisji śledczej ds. Amber Gold poseł Jarosław Krajewski (PiS) przytoczył fragmenty stenogramów rozmowy żony Marcina P., Katarzyny P. z jej matką, z czasu kiedy kończyła się działalność Amber Gold: "Krzywda nam się żadna nie stanie, po prostu nie wyszło i tyle, pieniędzy de facto nie tracimy. To nie jest koniec świata, mamo my mamy dopiero 28 lat, daj spokój, wiesz ile my jeszcze w życiu biznesów będziemy prowadzić - miliony, na pewno miliony".
Marcin P. powiedział, że nie znał tej rozmowy i nie wiedział, że jego żona na taki temat rozmawiała. Jest mi się ciężko ustosunkować się do tej rozmowy, ja nigdy żadnych zapewnień, że swoich środków finansowych nie tracę, nie podawałem - powiedział b. szef Amber Gold.
Na pytanie, z czego wynikało poczucie bezkarności Katarzyny P., odpowiedział, że nie wie. Zapytany, czy on miał poczucie bezkarności, odpowiedział, że nie. Z kolei, gdy Krajewski zapytał, czy Katarzyna P. miała na myśli parasol ochronny nad Amber Gold, Marcin P. odpowiedział: "Nie wiem, co to w ogóle jest za rozmowa i co moja żona miała wtedy na myśli i co ona mówiła".
Gdybyście państwo zobaczyli poprzednie postępowania karne, w których się przyznawałem do popełnienia czynu i szedłem na dobrowolne przeważnie poddanie się karze - ja sobie zdaję odpowiedzialność za czyny i zarzuty, które są mi stawiane, jednakże ja się nie zgadzam, z treścią tych zarzutów. Może gdyby były one inne, to bym się z nimi zgodził, ale ja się z nimi na chwilę obecną nie zgadzam, w takim kształcie, w jakim są postawione - powiedział Marcin P.
Oświadczył też, że to nie wygląda tak, że on nie czuje żadnej odpowiedzialności za to, co się stało. Ja czuję odpowiedzialność i to zostaje tylko ze mną, ta odpowiedzialność i z nikim więcej, dlatego ja cały czas podkreślam, że ja nie oczekuję od państwa niczego takiego: zwolnienia z aresztu, w chwili obecnej jakiegoś układu politycznego, jak to niektórzy tutaj proponują, czy sugerują - może nie proponują, bo to zbyt duże słowo - sugerują, ja czegoś takiego nie oczekuję - mówił b. szef Amber Gold.
Marcin P. powiedział, że uważa, że każdy człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. I ja sobie zdaję z tego sprawę, ale ja się nie zgadzam z tymi zarzutami, które są postawione, jakby były w innej formie i inaczej, pewnie bym się z nimi zgodził - powtórzył.
Zapytany, czy rozmawiał z Katarzyną P. w lipcu lub sierpniu 2012 na temat kolejnych interesów, które będą założone, jeśli Amber Gold upadnie, odpowiedział, że nie, że nigdy na taki temat nie rozmawiał. Ja wtedy nie miałem czasu na takie rozmowy w ogóle, żeby myśleć o jakichkolwiek interesach, jak firma Amber Gold upadnie - powiedział Marcin P. Koniec lipca 2012 r., początek sierpnia 2012 r. - ja już wiedziałem, że ja trafię do aresztu, ja sobie zdawałem z tego sprawę, ja nie planowałem żadnego innego interesu - dodał b. szef Amber Gold.
Marcin P. powiedział, że jego teściowa Danuta J.-P. była w spółce "pracownikiem porządkowym". Jak przyznał, miała także pełnomocnictwo do zawierania umów o pracę z członkami zarządu tej spółki, czyli Marcinem P. i Katarzyną P.
P., pytany przez komisję śledczą ds. Amber Gold o to, jaką pracę dla spółki wykonywała jego teściowa, odpowiedział: "Była pracownikiem porządkowym, dokonywała sprzątania, przygotowywania, czyszczenia mieszkań po remontach lub biur".
Świadek potwierdził, że Danuta J.-P. miała pełnomocnictwo od walnego zgromadzenia wspólników Amber Gold, jeśli chodzi o zawieranie umów o pracę z członkami zarządu tej spółki, czyli Marcinem P. i Katarzyną P.
Dopytywany, czy Danuta J.-P. podwyższyła wynagrodzenie członków zarządu Amber Gold do kwoty 50 tys. zł, później 150 tys. zł, a na końcu - 200 tys. złotych miesięcznie, P. odparł: "Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, w związku z toczącym się postępowaniem karnym". Potwierdził jednak, że podpis Danuty J.-P. znajduje się na podwyższeniu wynagrodzenia członków zarządu Amber Gold.
Marcin P. oświadczył także, że nigdy nie wydał polecenia b. dyrektorowi biura bezpieczeństwa Amber Gold Krzysztofowi Kuśmierczykowi wywiezienia i ukrycia złota z Amber Gold.
Zasiadający w komisji Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) pytał świadka, czy miał on zapewnioną "nietykalność, a wręcz ochronę" ze strony organów podatkowych lub konkretnych urzędników, pozwalającą mu na "kompletne ignorowanie przepisów podatkowych, karno-skarbowych, a także zapisanych w Kodeksie karnym".
W tamtym momencie nic mi na ten temat nie było wiadomo. Patrząc z perspektywy czasu mogłem stwierdzić, że taki parasol był, ale ja o jego istnieniu w ogóle nie wiedziałem - odpowiedział Marcin P. Zaznaczył, że nie ma wiedzy, że taki "parasol" istniał, ale patrząc z perspektywy czasu widzi, że ze strony m.in. pomorskiego urzędu skarbowego było dla niego "wiele szczęśliwych zbiegów okoliczności", a on w takie nie wierzy.
Patrząc na to, jakie osoby były wysyłane do kontroli, zarówno z pomorskiego urzędu skarbowego, jak i pierwszego urzędu skarbowego - ja nie chcę powiedzieć, że to było żałosne, ale tak to wyglądało - powiedział Marcin P.
Dopiero w momencie gdy została wyznaczona pani Jarmułowska - chyba tak się nazywała - można powiedzieć, że wtedy zaczęło to wyglądać jak kontrola skarbowa, ale to był lipiec czy sierpień 2012 - dodał.
Według świadka na kontrolę "panie z urzędu przychodziły kawy się napić". Ja bym kontroli tak nie prowadził - zaznaczył Marcin P.
Na pytanie Małgorzaty Wassermann (PiS) o to, czy wie jak się zakończyły postępowania pomorskiego urzędu skarbowego, Marcin P odpowiedział: "Tak, wiem i moim zdaniem są śmieszne". Jak poinformował, postępowania zostały zakończone "umorzeniem postępowania i zwrotem zapłaconego podatku".
Wassermann dopytywała, czy "jedyne, co zrobił urząd po 5 latach kontroli, to przerżnął pół mln zł". W odpowiedzi usłyszała, że tak, bo m.in. nie było "badania biegłego rewidenta z zakresie prawidłowości prowadzenia ksiąg". Marcin P. zaznaczył, że należność była nałożona słusznie, ale doszło do zaniedbań ze strony urzędu.
Poseł Stanisław Pięta (PiS) dopytywał o wcześniejsze słowa Marcina P. o parasolu ochronnym rozciągniętym nad Amber Gold. Pięta pytał także świadka, czy bierze pod uwagę, że istniała grupa ludzi, która mogła odnosić korzyści w związku z działalnością Amber Gold i inwestycją w linie lotnicze.
Nie umiem ocenić tego, czy to był faktycznie parasol ochronny czy nie, to są moje domysły. Czy ktoś liczył na spłatę tzw. długu, bo tak to można by było nazwać, podejrzewam, że jeżeli taki parasol ochronny by był, to tak - powiedział P.
Jeżeli chodzi o inwestowanie w branżę lotniczą, tło tej inwestycji, to była moja decyzja, która była związana z tym, że mi się działalność lotnicza bardzo podoba. I to jest coś, co mogłoby w przyszłości być moim hobby, jakby to można było w cudzysłowie określić, czymś co by spełniało mnie i zawodowo, i finansowo. Jeżeli chodzi o to, czy ktoś uzyskał korzyści - tak, na pewno LOT, w momencie kiedy zostały zablokowane spółki OLT i LOT zaczął przynosić dochody, bo nie miał konkurenta - powiedział Marcin P.
Dodał, że jego głównym celem było wypromowanie linii lotniczych, zdobycie rynku i odsprzedaż z zyskiem. Ja tego nie ukrywam - powiedział Marcin P.
Odpowiadając na pytanie Witolda Zembaczyńskiego (Nowoczesna) Marcin P. powiedział, że "nigdy nie był ofiarą żadnych nacisków". Dopytywany, czy nigdy "nie pukał" do niego świat przestępczy, odparł: "nigdy nie pukał żaden świat przestępczy".
Zembaczyński pytał, co P. będzie robił po wyjściu na wolność. Ale ten dzień nastąpi za około 10 lat, więc jeszcze się nad tym nie zastanawiam - powiedział P. To będzie dopiero za 10 lat (..) ja nie będę tutaj wyrażał opinii nt. prowadzonego procesu ze względu na dobro tego postępowania - dodał.
Przesłuchanie Marcina P. zakończyło się po ponad pięciu godzinach.
(ph, mpw)