"Sytuacja z Londynu jest trochę wyolbrzymiona" – mówił w Porannej rozmowie w RMF FM minister w Kancelarii Prezydenta RP Krzysztof Szczerski, odnosząc się do zeszłotygodniowej podróży polskiej delegacji rządowej po wizycie w stolicy Wielkiej Brytanii. Dziennikarze towarzyszący premier Beacie Szydło mieli wracać embraerem, jednak kiedy okazało się, że na pokładzie samolotu było za dużo osób, musieli przesiąść się do casy. Sprawę nagłośnił „Dziennik Gazeta Prawna”, pisząc o dyskusjach o tym, kto zostaje w samolocie, a kto wysiada, by polecieć kilka godzin później. Kapitan embraera miał oświadczyć, że samolot nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany.
Minister Krzysztof Szczerski mówił w rozmowie z Robertem Mazurkiem, że chciałby wiedzieć, czy ktoś poniesie konsekwencje zaistniałej sytuacji.
Chciałbym wiedzieć, czy ktoś za to poniesie odpowiedzialność, ponieważ nie ma czegoś takiego jak to, że decyzje się podejmuje w powietrzu. To ktoś podjął decyzję o tym, że wprowadził do samolotu dziennikarzy ponad miarę - powiedział nasz gość.
I dodał: Nie może być tak, że premier Szydło czekała, i pół rządu, na to, żeby ludzie niżsi w hierarchii urzędniczej dogadali się między sobą, kto wyjdzie z samolotu. Tak po prostu nie może być. Prezydent, premier nie mogą czekać na swoich urzędników, aż oni się łaskawie zgodzą między sobą, kto będzie frajerem i wyjdzie z samolotu.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Dziennikarz RMF FM Patryk Michalski, który był z polską delegacją w Londynie, tak opisywał tę sytuację:
Kilka tylnych miejsc musi zostać zwolnionych - usłyszeliśmy od stewardessy. Ministrowie Macierewicz i Morawiecki próbowali ratować sytuację, wskazując do opuszczenia samolotu swoich współpracowników: Ty zostajesz, polecisz CASĄ - słyszeli kolejni urzędnicy.
Ale osób na pokładzie wciąż było za dużo, pilot nie zgadzał się na start. Zaczęło się robić nerwowo, premier od kilkudziesięciu minut czekała na wylot. Jedna ze współorganizatorek lotu rzuciła pod nosem: Po cholerę było zapraszać dziennikarzy, mieli lecieć CASĄ.
Nie czułem się mile widziany, dlatego opuściłem pokład. Razem ze mną i innymi dziennikarzami na poranny lot CASĄ czekali też m.in. pracownicy kilku ministerstw i pułkownik ze sztabu generalnego - w sumie kilkanaście osób.
(j.)