Od kilkuset do nawet powyżej tysiąca - tyle nazw ulic zmienią polskie samorządy. Nakaże im to ustawa dekomunizacyjna.
Projekt zmian trafił właśnie z Senatu do Sejmu. Dotychczas Instytut Pamięci Narodowej informował samorządy o 23 wciąż popularnych nazwach z poprzedniej epoki i wnioskował do prezydentów miast i burmistrzów o zmiany. Dotyczyło to na przykład ulicy Marcelego Nowotki, Karola Świerczewskiego czy Polskiej Partii Robotniczej.
W zeszłym roku udało się zdekomunizować ostatnią ulicę Bieruta - relacjonuje Paweł Ukielski z Instytutu Pamięci Narodowej. Warszawscy radni Prawa i Sprawiedliwości stworzyli dłuższą listę - 30 nazw do zmiany w stolicy. Są na niej zarówno aleja Armii Ludowej, ulica Związku Walki Młodych czy ulica Dąbroszczaków. Według projektu Ustawy Dekomunizacyjnej - koszt zmian dokumentów pokryje samorząd. Na jednego mieszkańca Urząd ma przeznaczyć nawet kilkaset złotych. (Nomen omen, Urząd Skarbowy na warszawskim Targówku - jest właśnie przy Dąbroszczaków!). Koszt wymiany dokumentów mieszkańców i tablic ulicznych tylko na alei Armii Ludowej to kilka milionów złotych - mówi Agnieszka Kłąb z warszawskiego Urzędu Miasta. Wszystko zależy oczywiście od długości ulicy, ale Urząd Miasta w Siemianowicach Śląskich wyliczył koszt zmian przy znacznie krótszej ulicy Mariana Buczka - na kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Mieszkańcy widzą potrzebę zmian, ale... na sąsiedniej ulicy. W wielu miastach idea dekomunizacji nazw przepadła po zorganizowaniu referendum. Kilka lat temu w Gliwicach na ponad 3 tysiące decydujących o zmianie nazw 15 ulic - tylko blisko trzysta osób opowiedziało się za zmianami. Podobnie było na warszawskim Ursynowie, gdzie przeciwko zmianom nazwy ulicy Związku Walki Polskiej było blisko 96 procent głosujących. Mieszkańcy do kosztów zmian dokumentów i tablic - doliczają też nowe pieczątki, pisma firmowe czy stopki w folderach. Do tego dochodzą też zmiany na stronach internetowych czy w KRS. Tych kosztów nie poniesie już samorząd, ale sami przedsiębiorcy.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Romuald Kłosowski, RMF FM: Po 1989 roku co jakiś czas wraca temat dekomunizacji nazw ulic z poprzedniej epoki. Największe zmiany nastąpiły zaraz po zmianie systemu. Co jakiś czas jednak temat wraca i... kolejnych zmian jest niewiele.
Paweł Ukielski, IPN: Trochę jednak się dzieje. Instytut Pamięci Narodowej, jak i władze lokalne przeprowadzają pewne zmiany. W zeszłym roku udało się na przykład zdekomunizować ostatnią ulicę Bieruta, którą odkryliśmy w Polsce. Natomiast niewątpliwie wciąż jeszcze w przestrzeni publicznej są pozostałości komunizmu, zarówno w postaci nazw ulic, jak i monumentów i innych upamiętnień Armii Czerwonej. Wciąż należy działać, bo przestrzeń publiczna świadczy o nas.
W przypadku pomników jest trochę inaczej, bo tu chodzi też o socrealizm; protestują choćby historycy sztuki.
To prawda. W przypadku pomników jest niewątpliwie element artystyczny, dlatego IPN stoi na stanowisku, że warto byłoby je przenieść skansenu czy muzeum, a nie je wyburzać. Ale z całą pewnością nie powinny one stać w przestrzeni publicznej, bo pomniki upamiętniają wartości czy wydarzenia, do których my jako wspólnota chcemy się odwoływać. A z całą pewnością nie chcemy się odwoływać do Armii Czerwonej.
A co z ulicami, których nie można schować? Warszawscy radni PiS wyszczególnili 30 ulic, którym należy zmienić nazwę.
Niemal w każdym polskim mieście istnieją takie pozostałości. Nie są to może tak oczywiste przykłady jak Bolesław Bierut, ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Cieszę się, że ten problem zostanie rozwiązany ustawowo i nie trzeba będzie za każdym razem osobno namawiać włodarzy, którzy za to odpowiadają.
Pojawiają się jednak głosy, że zmiany są kosztowne.
Kwestia kosztów nie może blokować niezwykle ważnej zmiany symbolicznej. Z całą pewnością polskie państwo stać na tego rodzaju koszty i na ich ponoszenie w celu budowania wspólnoty. Wszyscy się przecież zgodzimy, że komunizm był złym systemem. W tym projekcie Ustawy jest mowa o tym, że mieszkańcy nie będą ponosili kosztów zmian, więc nie powinno stanowić to bariery, przeszkody czy powodów do jakichkolwiek protestów.
Bariery zawsze są, bo trzeba chociażby iść do urzędu, by wymienić dowód osobisty...
No tak, poza tym mieszkańcy są często przyzwyczajeni do jakiejś nazwy, nawet nie zdając sobie sprawy z jej znaczenia ideologicznego. To oczywiście rozumiemy, ale z całą pewnością nie jest to powód, żeby pozostawać przy symbolice komunistycznej.
Może też pojawić się dyskusja na ile jakaś nazwa jest ‘wprost-komunistyczna’, a na ile po prostu historyczna? Zauważyłem na przykład, że ulica Marcina Kasprzaka nie została wpisana na listę do zmian przez warszawskich radnych Prawa i Sprawiedliwości.
To jest oczywiście kwestia pewnych odcieni szarości, które się zdarzają. Kwestia pewnych życiowych wyborów jest zawsze polem do interpretacji. Najważniejsze, żeby eliminować te oczywiste nazwy. Instytut także ma swoją listę i według niej pisma do poszczególnych włodarzy wysyłał jeszcze prezes Kurtyka.
Wiele zwłaszcza mniejszych miasteczek ma na przykład ulice 40-lecia PRL, która prawdopodobnie zostanie nazwana ulicą 40-lecia. Tak, jak na przykład osiedla Przyjaźni Polsko-Radzieckiej zastępowano po prostu nazwami: osiedle Przyjaźni.
Osiedle Przyjaźni jest łatwiejsze do zaakceptowania, bo osiedle 40-lecia bez dookreślenia - to dosyć abstrakcyjna nazwa. Ale nikt nie powinien mieć narzuconych szczegółowych rozwiązań.
Przypomniała mi się zabawna sytuacja z Poznania, kiedy w czasach przełomu zaproponowano, by osiedle Związku Młodzieży Polskiej przemianować na osiedle Zwiastowania Maryi Panny. Wtedy skrót pozostaje ten sam.
To samo może być z nazwiskami.
Jarosław Dąbrowski i Jan Henryk Dąbrowski?
Chociażby. Tak jak Janek Krasicki i biskup Ignacy Krasicki. Z tego co wiem, w Szczecinie pojawił się pomysł, by nazwę ulicy Zawadzkiego, której patronem jest działacz komunistyczny - przemianować na ulicę Tadeusza Zawadzkiego "Zośkę". W wielu przypadkach rzeczywiście można znaleźć dobry odpowiednik.
(mn)