Od 12 lat w toruńskim zakładzie opieki długoterminowej "Światło" wybudza się pacjentów ze śpiączki. Prowadzi go fundacja o tej samej nazwie, która postawiła przed sobą nowy cel – chce wybudować nowy zakład, dzięki któremu liczba miejsc dla pacjentów wzrośnie do 80. Potrzeba na to aż 15 milionów, ale jak przekonuje w rozmowie z naszym reporterem, Janina Mirończuk, dyrektor "Światła" – to bardzo potrzebna inwestycja.
Paweł Balinowski: Zakład opiekuńczo-leczniczy fundacji "Światło" to jedyne miejsce w Polsce, które wybudza dorosłe osoby ze śpiączki. Od ilu lat to robicie i ile osób w tym czasie udało wam się wybudzić?
Janina Mirończuk, dyrektorka placówki: Działamy od 12 lat: na początku byliśmy oddziałem - dwa lata hospicyjnym, a od 10 lat jesteśmy zakładem opiekuńczo-leczniczym, bo nie było innej możliwości w strukturach opieki zdrowotnej. Od początku nastawialiśmy się tylko na pracę z pacjentem z uszkodzonym mózgiem - i w tym się specjalizujemy. Przez te 12 lat w naszej placówce wybudziły się 32 osoby. Jest to naprawdę rekord europejski, bo niedawno - jakieś dwa lata temu wybudził się jeden Belg i było to ogłoszone na całą Europę. A to, co się zdarzyło w tym miesiącu, jest czymś niesamowitym, bo w ciągu miesiąca wybudziły się trzy osoby - są to bardzo młodzi ludzie.
Finanse są jedną z ważniejszych kwestii funkcjonowania placówki. Ile dostajecie od Narodowego Fundusz Zdrowia na pacjenta i czy ta dotacja z NFZ-u wystarcza?
Nie wystarcza, ale może powiem tak, żeby lepiej zrozumieć w czym jest różnica. Pani Ewa Błaszczyk ma klinikę, my jesteśmy tylko zakładem opieki długoterminowej. Spośród zakładów opieki długoterminowej - na chwilę obecną - mamy największą stawkę, bo mamy najtrudniejszych pacjentów. Nie mogę więc narzekać, że Fundusz w ramach opieki długoterminowej ma niższe stawki. W zakładach opieki długoterminowej pobyt pacjenta współfinansuje jego rodzina - u nas jest tak samo. Niemniej my jako fundacja i założyciele tego zakładu musimy dokładać do jego funkcjonowania. Dwa lata temu dołożyliśmy 210 tys., w zeszłym roku 130 tys. Liczba wybudzeń świadczy o tym, że nie patrzymy na pieniądze, tylko patrzymy na skutek, jaki nasza praca wywołuje u chorych.
A jaka dokładnie jest to stawka?
To jest 189 złotych dziennie.
A ile dokłada rodzina?
Rodzina dokłada 53 złote.
Jak pieniądze, które dostajecie od NFZ przekładają się na system punktowy stosowany przez NFZ? Klinika "Budzik" dostają 1,6 zł za punkt, a jak to wygląda w zakładzie "Światło"?
My nie mamy punktacji dlatego, że jesteśmy w innej strukturze. Dostajemy te 189 złotych i w tych pieniądzach musi się wszystko zmieścić. Wszystko, czyli zatrudnienie, leki, pieluchomajtki czy wyżywienie. Przypuszczam, że ten nowy zakład, który chcemy stworzyć, będzie właśnie tak punktowany. Pani Ewa Błaszczyk toruje drogę pod zakład, który musimy stworzyć dla ludzie dorosłych.
Co to będzie za zakład?
To będzie zakład przede wszystkim wczesnej rehabilitacji neurologicznej dla dorosłych. Pani Ewa Błaszczyk prowadzi taki dla dzieci. Wyobraźcie sobie państwo, że jeżeli w dniu dzisiejszym wypadkowi ulega człowiek, który ma osiemnaście lat, to już klinika "Budzik" nie może go przyjąć. Czy to nie jest dyskryminacja? To jest przerażające. Jest u nas pacjent, który ma osiemnaście lat i trzy miesiące, który nie został tam przyjęty, u nas się wybudził w ciągu tych dwóch miesięcy. On by się wybudził także w klinice "Budzik", ale to jest dyskryminacja ludzi dorosłych, to jest nietolerancja w stosunku do tych stanów zdrowotnych, ale także pozbawianie Polaków szansy, którą mają ludzie w innych krajach. W Niemczech na przykład jest obowiązkowa, przynależna, sześciomiesięczna rehabilitacja dla osób poszkodowanych w wypadkach i dopiero po tym okresie oni są umieszczani w różnych zakładach, albo rodzina bierze do domu. My chcemy taki zakład stworzyć. On musi być, jeżeli my go teraz nie stworzymy, to on będzie za jakiś czas, chcemy skorzystać ze środków unijnych, największą przeszkodą zawsze są pieniądze. Zakład ten wstępnie ma kosztować - już z wyposażeniem - 15 milionów, z czego my musimy wyłożyć 2 miliony 600 tys. wkładu własnego.
Czyli to byłby jedyny taki zakład dla dorosłych i dla dzieci?
Tak. W tej chwili szpitale nawet nie mogą dłużej trzymać pacjentów, bo muszą następnych ratować. Oczywiście to nie jest wina oddziału intensywnej terapii. Oni uratują życie, doprowadzają do stabilności zdrowotnej i muszą gdzieś tego pacjenta przekazać. A jak nie ma tej możliwości, to ci ludzie nawet niekiedy trafiają do hospicjów, gdzie w hospicjach ludzie odchodzą. Oczywiście dobrze, że hospicja działają, ale to nie jest dobre miejsca dla tych, których można ze śpiączki wybudzić.