"W wyniku reprywatyzacji kamienicy przy ul. Lutosławskiego 9, trzy osoby zostały bezdomne, jedna zmarła" - potwierdziła przed komisją weryfikacyjną była lokatorka zreprywatyzowanej nieruchomości Alina Kołodziejczyk. Komisja weryfikacyjna badała w czwartek sprawę kamienicy przy ul. Lutosławskiego 9 na warszawskim Żoliborzu.
Ze zgromadzonego przez komisję materiału wynika, że kamienica została zburzona w trakcie działań wojennych. Po wojnie została odbudowana i zmodernizowana ze środków publicznych. M.st. Warszawa oddało ją na skutek decyzji reprywatyzacyjnej w 2013 r., pomimo - jak wynika z informacji komisji - braku zwrotu nakładów przez beneficjentkę. Według dokumentów, które posiada komisja weryfikacyjna, rokowania zakończyły się niepowodzeniem. Z materiałów wynika, że miasto przed wydaniem decyzji nie zbadało także kwestii posiadania kamienicy przez dawnych właścicieli.
Była mieszkanka budynku, opisując proces reprywatyzacji kamienicy potwierdziła słowa przewodniczącego komisji Patryka Jakiego, że "trzy osoby w wyniku reprywatyzacji zostały bezdomne, jedna zmarła". Pan Orłowski (b. mieszkaniec kamienicy - PAP) został pobity, wyrzucony z mieszkania, i ostatecznie skończył jako bezdomny i zmarł - potwierdzała.
Kołodziejczyk zgodziła się z podsumowaniem przewodniczącego, że inny mieszkaniec został również wyrzucony ze swojego lokalu i jest teraz bezdomny. Zauważyła, że kolejny, 18-letni lokator także został "eksmitowany" i nie posiada obecnie miejsca zamieszkania.
Była lokatorka potwierdziła, że przy żadnej interwencji właściciela ukierunkowanej na wyrzucenie lokatora z lokalu nie uczestniczył komornik. Pani Wierzbicka (właścicielka - PAP) była w jednej osobie komornikiem, policjantem i sądem - powiedziała.
Pytania do Kołodziejczyk kierowali także pełnomocnicy nowej właścicielki oraz miasta. Odpowiadając na pytania pełnomocnika Wierzbickiej świadek powiedziała, że mimo zapowiedzi podwyżki, płaciła starą stawkę czynszu.
Świadek podkreśliła, że "na początku", po przejęciu nieruchomości, bardzo lubiła Wierzbicką, ale sytuacja zmieniła się po kilku miesiącach; dodała, że otrzymywała od Wierzbickiej telefony z pogróżkami.
Kołodziejczyk na pytanie, czy kiedykolwiek przepraszała Wierzbicką, powiedziała, że nie miała jej za co przepraszać. Pytana, czy chciała się pojednać z nową właścicielką, odparła, że nie było do niej dostępu. Następnie pełnomocnik właścicielki przedstawił pismo, w którym Kołodziejczyk pisała do Wierzbickiej: Jedno, co mogę zrobić, to serdecznie panią przeprosić za wszystko, co w pani odczuciu było nietaktem z mojej strony, jak również pani córkę.
Kołodziejczyk potwierdziła, że jest to fragment jej listu. Wyjaśniła, że napisała go przy zwrocie kluczy do mieszkania, ponieważ dostała mieszkanie zastępcze. Podkreśliła, że ten list nie oznacza wycofania się z poprzednich zeznań, zeznała prawdę. Dodała, że jest katoliczką i Kościół "wymaga, żeby przeprosić, żeby się pojednać".
Kołodziejczyk powiedziała, że kamienica przy Lutosławskiego 9 w styczniu 2014 r. przeszła kapitalny remont, a w marcu tego samego roku budynek otrzymała Wierzbicka. Taki prezent zrobiło miasto właścicielce - powiedziała Kołodziejczyk.
Pełnomocnik miasta mec. Zofia Gajewska odnosząc się do słów świadka wskazała, że remont został przeprowadzony przez wspólnotę mieszkaniową, a nie przez miasto.
Nie wiem, kto przeprowadzał remont (...). Wspólnota z sześciu lokali miałaby pieniądze na takie remonty? - pytała Kołodziejczyk. Ja mam informację, że remont w latach 2009-13 i partycypację w kosztach remontu miasta to jest sto tysięcy - odpowiedziała pełnomocnik.
Wezwany na świadka przez komisję został Krzysztof Wawrzyński, który od 2004 roku pełnił funkcję dzielnicowego na ulicy, przy której stoi kamienicy.
Czy mieszkańcy mogli być tam traktowani niezgodnie z prawem przez właścicieli? - pytał świadka przewodniczący komisji Patryk Jaki. Świadek odpowiedział, że "na pewno występował taki element, że właścicielka kamienicy i jej rodzina w pewien sposób dokuczali mieszkańcom". Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali fakt, że były tam zakłócenia ciszy i spokoju, że dochodziło do jakiś wyzwisk, że byli obrzucani słowami obelżywymi przez właścicieli, że właściciele zagradzali im drogę i nie mogli wejść do swoich lokali. Tego typu informacje docierały do mnie - powiedział.
Jak dodał, była pomoc ze strony policji. Było bardzo wiele interwencji, które przeprowadzali nasi funkcjonariusze. Zarówno mieszkańcy przychodzili do mnie, rozmawialiśmy na te tematy, staraliśmy się interweniować - zaznaczył Wawrzyński.
Zapewnił, że instruował lokatorów o tym, co "mogą zrobić, jak to wygląda, o tym, że mogą te fakty zgłosić bezpośrednio w prokuraturze, u nas w komisariacie". Zastrzegł, że nie "wchodził w tok tych postępowań" na późniejszych etapach. Byli odpowiedni funkcjonariusze, którzy zajmują się pracą dochodzeniowo-śledczą i oni to wykonywali; ja nie wchodziłem w te tematy, z tego co wiem wiele spraw zakończyło się umorzeniem - zaznaczył.
Odpowiadając na pytania pełnomocnika właścicielki kamienicy, policjant przyznał, że interwencje zdarzały się także przed 2013 r. i reprywatyzacją kamienicy. Wcześniej też bywały problemy, bo tak jak w każdym budynku, są lokatorzy spokojni, porządni, grzeczni, ale są też takie osoby, lokatorzy, którzy sprawiają trudności. I też w tym budynku były takie osoby, które sprawiały trudności - powiedział świadek. Dodał, że w kamienicy były też osoby, które nadużywały alkoholu.
Radca prawny ratusza Bogusława Dąbrowska-Rogacka zeznała z kolei w czwartek przed komisją, że ratusz badał przesłankę posiadania i została ona spełniona, ale nie pamięta, kto posiadał wówczas budynek. Zawsze badaliśmy, czy budynek jest zamieszkiwany, czy (właściciel) korzysta z tej nieruchomości, czy zarządza tą nieruchomością - zapewniła. Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał, czy ws. Lutosławskiego 9 złożono wniosek dekretowy. Świadek odpowiedziała, że "musiał być wniosek dekretowy złożony w terminie, w przeciwnym razie nie procedowalibyśmy".
Dopytywana, czy pamięta, kto podpisał wniosek dekretowy, Dąbrowska-Rogacka powiedziała, że nie pamięta. Na pytanie szefa komisji, czy coś pamięta ze sprawy Lutosławskiego 9 odpowiedziała, że "po pięciu latach nie ma możliwości zachowania w pamięci dokumentów, które znajdowały się w aktach konkretnej sprawy".
Jaki dopytywał również Dąbrowską-Rogacką, czy jej zdaniem wszystko w sprawie reprywatyzacji było ze strony ratusza w porządku, prawniczka odpowiedziała, że "w jej ocenie - tak". Nigdy nie mieliśmy sygnałów, że są jakiekolwiek nieprawidłowości. Współpraca przebiegała harmonijnie, bez zakłóceń - mówiła.
Zaznaczyła, że w przypadku wątpliwości wobec wniosku dekretowego wydawała negatywną decyzję.
Świadek mówiła również, że nie miała kontaktów z b. zastępcą dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami warszawskiego ratusza Jakubem R. (dziś podejrzany ws. reprywatyzacji; przebywa w areszcie - PAP). Dąbrowska-Rogacka przyznała za to, że miała kontakty z b. wiceszefem BGN Jerzym M. (podejrzany ws. reprywatyzacji - PAP). Jak zaznaczyła urzędniczka - kontakty z M. - odbywały się "wtedy, kiedy wydawała w formie pisemnej negatywne opinie".
Referent w postępowaniu reprywatyzacyjnym przed prezydentem m.st. Warszawy Mariola Wojdyna zeznała z kolei, że "w przypadku Lutosławskiego nie ma żadnych wątpliwości, że posiadanie nieruchomości było". Jak dodała, "wskazują to bardzo wczesne dokumenty, z lat 40-tych, że po wojnie żona dawnego właściciela wraz z dziećmi mieszkała na Lutosławskiego w ocalałej części budynku".
Członek komisji Adam Zieliński (Kukiz'15) pytał, czy w czasie projektowania decyzji była informacja dotycząca stanu technicznego budynku po wojnie, świadek potwierdziła zaznaczając, że dokumentacja była obszerna "świadcząca o odbudowie budynku, o zniszczeniach".
Sebastian Kaleta dopytywał, dlaczego przesłanka posiadania nie znalazła się w treści uzasadnienia decyzji zwrotowej. Gdybyśmy pisali wszystko tak stricte, co być może należałoby, to ta decyzja miałaby 30 stron, a i tak jest duża - odpowiedziała świadek. Być może kierownictwo uznało, że nie będziemy o tym pisać - stwierdziła. Takie mieliśmy wzory decyzji i opieraliśmy się na wzorach - dodała.
(m)