"Nie wiem, jaki był cel tych strzałów. Nie byliśmy żadną grupą zorganizowaną. Ocena jest jednoznaczna - można było naprawdę łatwo tam zginąć" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Kubą Kaługą świadek masakry z Grudnia '70 gdynianin Janusz Ćwikliński. Sąd wydał dziś wyrok na sprawców tych wydarzeń. Były wicepremier PRL Stanisław Kociołek został uniewinniony, a dwaj dowódcy wojska skazani na 2 lata więzienia.

REKLAMA

Kuba Kaługa: Co się działo w centrum miasta przy prezydium Miejskiej Rady Narodowej już po masakrze na stacji Gdynia Stocznia, kiedy pan i pana koleżanka z pracy zostaliście ostrzelani?

Janusz Ćwikliński: Biegali młodzi ludzie, podnosili kamienie z podkładów i rzucali w kierunku prezydium, bo atakowały ich fale milicji, która się potem wycofywała. Nadleciał helikopter, każdy patrzył w jego kierunku, szczególnie, że leciał bardzo nisko. Takie rozsuwane drzwi były otwarte do końca, pod spodem, na relingu były oparte stopy człowieka, który był ubrany w mundur.

Wojskowy czy policyjny?

Bardziej bym się skłaniał ku temu że on był zielonkawy, wojskowy. Ten człowiek miał nogi zaparte na rurze i trzymał w ręku karabin maszynowy. Nagle zobaczyłem kupki podskakującego piachu. Z filmów człowiek był obyty, że tak wyglądają kule, które grzęzną w piachu. Po chwili myślę sobie: "Przecież on strzela do nas". Tam było paręnaście osób, biorących udział jako świadkowie czy jako gapie. Zaczęliśmy się kryć za barakowozem. Nie było to skomplikowane - jak z jednej strony leciał helikopter, myśmy byli z drugiej strony barakowozu. Nim on się przemieścił, to myśmy już przeszli na drugą stronę.

Kogoś obok was ranił?

Nie, bo było nas paręnaście osób raczej sprawnych i biegaliśmy w koło. Myśmy wykorzystali sytuację, że ten helikopter odleciał. Była chwila przerwy w tej przepychance i rzucaniu kamieniami. Taka cisza, był moment ciszy, bo zawracał pochód z zabitym mężczyzną na drzwiach. Widzieliśmy już końcówkę tego pochodu.

Jak pan dzisiaj wspomina i próbuje to oceniać, co pan myśli?

Nie wiem, jaki był cel tych strzałów. Nie byliśmy żadną grupą zorganizowaną. Ocena jest jednoznaczna - można było naprawdę łatwo tam zginąć.