Miały bezpowrotnie zniknąć, a triumfalnie wracają. Stuwatowe żarówki znowu można kupić w polskich sklepach - donosi "Dziennik Polski". Co prawda producenci i sprzedawcy zapewniają, że nie są to te zakazane w UE, tylko "specjalistyczne żarówki wstrząsoodporne", których "nie należy stosować do użytku domowego", ale klienci wiedzą swoje.
Na mocy unijnej dyrektywy ponad 2 lata temu tradycyjne stuwatowe żarówki zostały zastąpione przez drogie, energooszczędne świetlówki. Rok później pożegnaliśmy 75-watówki, a w zeszłym roku 60-watówki. Formalnie nie wolno ich na terenie UE produkować, sprzedawać, a także ich sprowadzać.
Mimo to ostatnio jesteśmy wręcz bombardowani informacjami o pojawieniu się w sklepach niemal identycznych pod względem wyglądu i właściwości żarówek. To próba obejścia unijnego prawa, ale nie bardzo wiemy, co z tym robić. Producenci, importerzy i sprzedawcy dysponują badaniami i certyfikatami świadczącymi, że są to produkty specjalistyczne - mówi Wanda Aksman-Zbroja z krakowskiej Inspekcji Handlowej.
Inspekcja Handlowa ma problem z wyegzekwowaniem unijnego zakazu. Musiałyby chyba chodzić po domach jakieś kontrole - tłumaczy Aksman-Zbroja.
Wolframowe, stuwatowe żarówki zostały wycofane z rynku w 2009 roku. 1 września 2010 roku ich los podzieliły te o mocy 75 watów. W ubiegłym roku ze sklepowych półek zniknęły natomiast żarówki 60-watowe.
Przeciwnicy tradycyjnych żarówek przekonują, że marnują one aż 90 proc. zużywanego prądu na emisję niepotrzebnego ciepła, a na produkcję światła wykorzystują zaledwie 10 procent. Nowoczesne źródła światła (oświetlenie halogenowe, fluorescencyjne, diodowe), które mają stopniowo zastąpić tradycyjne żarówki wolframowe, są kilka, a czasami kilkanaście razy bardziej wydajne.