"To skandal, by nie było sposobu na to straszydło" – usłyszała reporterka RMF FM Monika Gosławska od mieszkańców stolicy, którzy chcą dokończenia budowy biurowca przy Placu Politechniki. Niektórzy z nich przyznają, że nie pamiętają od kiedy ten budynek tam stoi. Kiedy słyszą, że aż 21 lat temu inwestor dostał pozwolenie na jego budowę, są zdumieni. Władze dzielnicy twierdzą, że nie mogą nic w tej sprawie zrobić. Dziś w Faktach RMF FM przyglądamy się takimi miejskim straszakom.
Ten szkieletor powinien stać się ikoną Warszawy - mówi młoda dziewczyna. Zapytana, dlaczego tak uważa, odpowiada, że to ewenement, by w stolicy europejskiego państwa coś takiego straszyło od tylu lat. On jest jak złoty ząb na froncie - mówi starsza pani. Tak nie powinno być. Trzeba znaleźć sposób, by tę budowę dokończyć, bo szpeci dwie przepiękne zabytkowe kamienice, pomiędzy którymi stanęła - dodaje. Rzeczywiście szkielet biurowca stoi między dwiema pięknym kamienicami na rogu ulic Nowowiejskiej i Śniadeckich.
Władze dzielnicy Śródmieście, na terenie której stoi budynek, chciały cofnąć pozwolenie na budowę. Niestety, nie mogą tego zrobić, bo inwestor teoretycznie kontynuuje prace. W rzeczywistości - jak mówi Wojciech Bartelski, burmistrz Śródmieścia - polega to na wykonywaniu prowizorycznych prac. Są to np. jakieś prowizoryczne zabezpieczenia, prace porządkowe. Takie pozorowanie roboty - tłumaczy. Przepisy mówią bowiem, że wystarczy raz na trzy lata dokonać choćby kosmetycznej ingerencji na budowie, by nie stracić pozwolenia.
Ta zabawa w kotka i myszkę nie podoba się mieszkańcom stolicy. Architektonicznie jest to porażka, ale mimo wszystko ten budynek powinien być dokończony - mówi przypadkowy przechodzień. Inny z przechodniów wskazuje na budynek Politechniki Warszawskiej. Tu mamy przepiękną budowlę, a tu dla kontrastu coś takiego - mówi. Nie rozumiem, dlaczego inwestor nie chce tego dokończyć, przecież miałby z tego pieniądze - dodaje.
Podobne pytania zadaje sobie burmistrz Śródmieścia. Uważa, że działania inwestora mają charakter obstrukcji. Nie rozumie jednak powodów. Mówi, że miasto chce odkupić tę budowę. Kontakt z inwestorem jest jednak utrudniony i próby jakichkolwiek rozmów kończą się fiaskiem.
Inwestor to jedna z warszawskich spółdzielni mieszkaniowo-budowlanych. Jak przekonała się reporterka RMF FM, nikt nie odbiera telefonu stacjonarnego. Monika Gosławska nie zastała też nikogo w siedzibie inwestora. Na drzwiach wejściowych i w ich pobliżu nie było żadnej tabliczki z godzinami urzędowania. W pobliżu samej spółdzielni nie było też szyldu, który informowałaby o tym, że rzeczywiście tam znajduje się jej siedziba. Zapytani na ulicy przechodnie potwierdzali, że spółdzielnia pod wskazanym adresem jest, ale trudno powiedzieć, czy ktoś jest na miejscu. Zawsze jest z tym problem - mówią. Na wysłaną wiadomość e-mail, reporterka RMF FM też nie uzyskała odpowiedzi.
Burmistrz Wojciech Bartelski przyznaje, że w sprawie ciągnącej się budowy zmarnowano wiele czasu. Jak mówi, co najmniej 15 lat. Wynikało to ze zmian administracyjnych na terenie stolicy i urzędniczej niedbałości oraz opieszałości. Przez kilkanaście lat panował tu bałagan, dopiero my staramy się uporządkować tę sprawę - mówi. Wszczęliśmy kilka kontroli i staraliśmy odzyskać dokumenty, które zostały porozrzucane w różnych miejscach - dodaje.
Wojciech Bartelski zaznacza, że inwestor nie łamie prawa budowlanego i nie ma podstaw do tego, by coś podważyć czy coś egzekwować. Istnienie szpecącego szkieletora jest pojęciem umownym, a nie prawnym. W sensie prawnym ważne jest nie to, ile budowa trwa, tylko czy ma ważne pozwolenie. Cała trudność polega więc na tym, by znaleźć punkt zahaczenia. Te punkty, które już podnosiliśmy, były zbijane, bo mieliśmy zbyt wątłą podstawę. Cały czas szukamy rozwiązania - mówi burmistrz. Miasto rozważa m.in. skierowanie sprawy do sądu - będzie żądać wysokich odszkodowań za zwłokę. Wysokość naszych roszczeń może sięgać nawet kilkuset tysięcy złotych rocznie - mówi burmistrz, który nie chce jednak zdradzać szczegółów przyszłego pozwu.
(mpw)