O prawo do używania nazwy "muzeum piernika" coraz bardziej zajadle walczą dwie instytucje kulturalne - Muzeum Okręgowe w Toruniu i prywatne Muzeum Piernika. Pierniki w Toruniu to biznes, nic więc dziwnego, że każdy chce mieć je na wyłączność. Marketingowa walka toczy się jednak w oparach nie tyle cynamonu, ile absurdu...
Problem pozornie wydaje się banalny: w Toruniu istnieje prywatne, Żywe Muzeum Piernika oraz publiczne Muzeum Okręgowe z wystawą poświęconą piernikowi, zatytułowaną Świat toruńskiego piernika. Sęk w tym, że tę wystawę, ulokowaną w Domu Kopernika, jej twórcy coraz częściej również nazywają... muzeum piernika. Życzylibyśmy sobie, żeby tak, jak my nie zawłaszczamy nazwy "muzeum okręgowe" do naszych celów, tak muzeum piernika, mówiąc o swojej ekspozycji używało nazwy "wystawa", a nie "muzeum piernika" - mówi Elżbieta Olszewska, właścicielka Żywego Muzeum Piernika. Szef Muzeum Okręgowego, Marek Rubnikowicz postanowił nie komentować sprawy.Nieoficjalnie dodał jednak, że słowo "muzeum" nie jest zastrzeżone i może go używać każdy, kto posiada jakąkolwiek kolekcję.
W piernikowym galimatiasie gubią się nawet mieszkańcy. Wystarczy udać turystę i zapytać kogoś na ulicy o drogę do "prawdziwego" muzeum piernika. To chyba gdzieś blisko Domu Kopernika - opowiada małżeństwo z dzieckiem. Ale już kobieta siedząca na ławce pod ratuszem wskazuje w inną stronę: gdzieś na Rabiańskiej, tak mi się wydaje. Ale nie wiem.
Stawka jest duża: dochody z handlu piernikami idą w setki tysięcy złotych, zaś zarówno muzeum, jak i wystawę poświęconą słynnemu, toruńskiemu przysmakowi odwiedza co roku kilkadziesiąt tysięcy turystów. To, co wygląda na błahe przepychanki, jest w rzeczywistości twardą, marketingową batalią, kto kogo "wypierniczy" z rynku. W tej sytuacji trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że straciliby na tym i turyści, i miasto.