Jutro rano odbędzie się sekcja zwłok pasażera pociągu TLK Gwarek, który w sobotę jechał z Katowic do Słupska. 75-letni mężczyzna zmarł, gdy pociąg dojechał w okolice Pleszewa.
Pociąg wyjechał z Katowic o 5:41, zgodnie z rozkładem. Do Słupska miał dotrzeć przed 15. Podróż zamieniła się jednak w koszmar.
W okolicach Pleszewa w Wielkopolsce w pociągu zasłabł 75-letni mężczyzna. Na miejsce wezwano karetkę pogotowia i przeprowadzono reanimację. Niestety, pasażer zmarł. Po trzech godzinach opóźnienia, pociąg ruszył w trasę. Ale z powodu awarii sieci trakcyjnej znów na kilka godzin utknął. Tym razem na stacji w Rogoźnie.
Ostatecznie pociąg cofnięto do Poznania i skierowano na szlak kolejowy przez Gniezno. Do Słupska "Gwarek" dojechał o godzinie 23.45.
"Głos Wielkopolski" cytował w sobotę pasażerkę pociągu, która informowała, że w składzie stojącym w Rogoźnie "ludzie mdleją z gorąca, klimatyzacja nie działa, z toalet nie można korzystać, bo nie ma wody".
Jak informowała policja, nie tylko pasażerowie, ale i obsługa nie wytrzymywała upału. Kierowniczkę pociągu i konduktorkę zabrały karetki pogotowia, a po pasażerki przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Prokuratorzy łączą śmierć pasażera z warunkami w wagonach Gwarka. Wstępne oględziny ciała, zeznania współpasażerów, historia chorób 75-latka wskazują, że najprawdopodobniej przyczyną śmierci była niewydolność sercowo-krążeniowa. Wysoka temperatura, zaduch w wagonach miały wpływ na śmierć mężczyzny.
Trudno jednak - zdaniem śledczych - przypisać przewoźnikowi winę za śmierć, bo jak usłyszał reporter RMF FM Mariusz Piekarski, nikt celowo nie podniósł temperatury, warunki dla wszystkich pasażerów były takie same. A brak klimatyzacji nie jest przyczynieniem się do śmierci.
Jak ustalił Mariusz Piekarski, 75-latek jechał feralnym pociągiem na turnus rehabilitacyjny nad morze.