Bartosz S. z Lubina był pod wpływem narkotyków w chwili śmierci - wynika z badań toksykologicznych, przeprowadzonych przy okazji sekcji zwłok 34-latka. Mężczyzna zmarł po policyjnej interwencji, a okoliczności jego śmierci bada Prokuratura Okręgowa w Łodzi.

REKLAMA

Jak usłyszała dziennikarka RMF FM, stężenie narkotyków w organizmie Bartosza S. było "toksyczne, czyli niebezpieczne dla organizmu". U 34-latka nie stwierdzono natomiast obecności alkoholu w organizmie.

Nadal nie wiadomo, co było przyczyną śmierci Bartosza S. i na tę informację długo przyjdzie nam czekać, bo takie wnioski pojawią się dopiero pod koniec śledztwa. Prokurator Tomasz Szczepanek powiedział dziennikarce RMF FM, że eksperci nie stwierdzili na ciele mężczyzny takich zmian i śladów urazów, które by bezpośrednio doprowadziły do zgonu.

Śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci

Teraz śledczy będą czekać na uzupełniającą ekspertyzę po sekcji zwłok Bartosza S. Tę będzie można uzyskać dopiero po wykonaniu niezbędnych czynności i zebraniu wszystkich dowodów w tym śledztwie.

Aktualnie dochodzenie prowadzone jest w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci 34-latka przez policjantów z Lubina, którzy mieliby przekroczyć swoje uprawnienia. W tej kwestii na razie nie będzie zmiany - bo nie ma do tego podstaw - ale prokuratorzy nie wykluczają, że podczas śledztwa mogą pojawić się dowody, które spowodują, że będzie mowa o zabójstwie.

Bartosz S. zmarł w Lubinie na Dolnym Śląsku 6 sierpnia po interwencji policji. Przebieg dużej części policyjnej interwencji przy ul. Traugutta obejrzeć możemy na niespełna 7-minutowym nagraniu wideo, jakie pojawiło się w sieci.

Na filmie widać, jak czterech policjantów próbuje obezwładnić krzyczącego i rzucającego się mężczyznę. W końcu prowadzą go do radiowozu, ale zatrzymują się przed samochodem. Widać ujęcie, które może sugerować, że leżący na ziemi 34-latek stracił przytomność, a policjant próbował go ocucić. W końcu mężczyzna został zabrany przez wezwaną karetkę na szpitalny oddział ratunkowy. Dolnośląska komenda podała, że 34-latek zmarł w szpitalu dwie godziny po interwencji.

Policja poinformowała również, że funkcjonariuszy wezwała matka mężczyzny: zgłosiła, że jej syn "biega po jednej z ulic miasta i rzuca kamieniami w okna zabudowań". Stwierdziła także, że mężczyzna nadużywa narkotyków.

Komenda zaznaczyła ponadto w komunikacie, że 34-latek "nie reagował na polecenia (funkcjonariuszy - przyp. RMF), był bardzo agresywny i niezwykle pobudzony (...) szarpał się i wyrywał".

Tymczasem medycy mówią, że nie podejmowali reanimacji, bo 34-latek był już martwy.