Koniec stanu epidemii był tematem porannej rozmowy radia RMF24 "7 pytań o 7:07". Dziś formalnie kończy się okres, w którym władze mogły zarządzać rozmaite zakazy i nakazy. Ten stan epidemii trwał 787 dni. Przez ten czas zmarło sto kilkanaście tysięcy ludzi zakażonych wirusem SARS-CoV-2. Gościem Michała Zielińskiego był kardiolog, internista, specjalista do spraw COVID-19 prof. Krzysztof Filipiak, prezes Polskiego Towarzystwa Postępów Medycyny - MEDYCYNA XXI.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Michał Zieliński, RMF24: Co w praktyce oznacza koniec stanu epidemii, na przykład dla mnie?
Krzysztof Filipiak: Tak naprawdę mało oznacza, bo kończy się epidemia, ale rozpoczyna się stan zagrożenia epidemicznego, bo taki będzie obowiązywał od dzisiaj w Polsce.
To jakie są główne różnice?
Różnice są tylko związane z pewnymi formalnościami prawnymi. Natomiast trzeba pamiętać, że epidemia trwa nadal i epidemię jako taką może odwołać tylko Światowa Organizacja Zdrowia, a tego nadal nie uczyniła.
Polski minister zdrowia nie może wirusa odwołać - niestety - i Światowa Organizacja Zdrowia też żadnym rozporządzeniem czy instrukcją odwołać wirusa nie może.
Ale może stwierdzić na podstawie danych epidemicznych, że nie ma już ognisk choroby, ludzie nie umierają, nie ma potrzeby dalszych szczepień. Nic takiego nie nastąpiło. Nadal epidemia na świecie trwa.
Jeżeli możemy się pokusić o jakieś podsumowanie z okazji końca stanu epidemii... Jak pan ocenia: jak Polska poradziła sobie z pandemią na tle innych krajów?
Polska źle poradziła sobie z pandemią na tle innych krajów. Widzimy to chociażby jeżeli chodzi o wspomniane zgony. Pan redaktor raczył powiedzieć, że tych zgonów było ponad 100 tysięcy osób, bo rzeczywiście takie dane mamy dotyczące zgonów osób, u których stwierdzono zakażenie wirusem Sars-CoV-2. Ale wystarczy wziąć dane Głównego Urzędu Statystycznego, żeby zobaczyć, że w ciągu trwania pandemii w ciągu dwóch lat zmarło nadmiarowo 200 tysięcy Polaków. I to jest prawdopodobnie ten wymiar społeczny, czyli 200 tysięcy osób odeszło. I można powiedzieć, że tak dużego wymierania Polaków nie było od II wojny światowej, od 1945 roku. Także to, co przeżyliśmy jest największą pandemią i pewnie też największą od 100 lat, bo ostatnia pandemia, to była grypa hiszpanka w 1918 roku - dokładnie sto lat temu.
Zwykle w ostatnich latach umierało rocznie ponad 400 tysięcy Polaków. Rozumiem, że pana zdaniem - spowodowane tą walką z pandemią i obostrzeniami - skutki dla gospodarki, edukacji i stanu psychicznego ludności były uzasadnione?
Tak, jeżeli takich środków byśmy nie wprowadzili, to pewnie zmarłoby nadmiarowo nie 200 tysięcy, ale 400 czy 600 tysięcy - i tak zmarło bardzo dużo osób. I myślę, że takie pytanie, czy było to uzasadnione, to jest pytanie już nie tylko z rzędu tych gospodarczo-politycznych, ale także etycznych. Bo jeżeli takie pytanie zada pan rodzinom 200 tysięcy osób, które odeszły, to myślę, że musimy mieć świadomość tego, że była to epidemia i takie, a nie inne środki były konieczne.
Czy pana zdaniem jesienią może wrócić stan epidemii? Czy skala zagrożenia może być znów taka, że trzeba będzie przywrócić jakieś obostrzenia?
Nikt tego nie wie, bo nie wiemy, czy nie pojawi się jakiś nowy mutant wirusa. Nie zawsze jest tak, że każdy następny mutant jest bardziej łagodny. Może się okazać, że nagle pojawi się mutant, który będzie groźny, a na którego nie będziemy przygotowani, na którego nie będą działać szczepionki. W związku z tym musimy nadal się szczepić. Nadal w dużym odsetku jesteśmy w Polsce niezaszczepieni, ale jesteśmy pewnie lepiej przygotowani. Również dlatego, że pojawiły się nowe doustne leki przeciwwirusowe, które na jesieni będą dostępne - o ile polski rząd je zakupi.
A kiedy możemy się przekonać, czy ta jesienna ewentualna fala może być groźna? Jak pan przewiduje, we wrześniu czy później?
Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że te fale nadchodziły gdzieś na przełomie września, października, listopada i myślę, że to będzie ten okres weryfikacji, czy pojawi się nowy mutant. To będzie też niebezpieczny okres, dlatego że bardzo dużo Polaków przeżyło zakażenie w marcu-kwietniu. I my wiemy, że ta odporność, którą na pewno nabyliśmy - tak zwana odporność grupowa - to jest odporność, która trwa krótko, około pół roku. Jak do tego kwietnia dodamy te 6 miesięcy, to niestety może być tak, że w październiku utracimy odporność stadną i to będzie bardzo niebezpieczny moment, kiedy - nie daj Boże - pojawi się nowy mutant, gdzie musimy być przygotowani na różne scenariusze.
Pytanie na koniec, czy zmiany w społecznej świadomości, świadomości zagrożenia - to, że jednak bardziej uważamy na to, że gdzieś tam w powietrzu, na różnych powierzchniach są małe wirusy, które mogą spowodować duże kłopoty z naszym zdrowiem - czy te zmiany w świadomości będą trwałe czy raczej mamy tendencję do tego, żeby szybko zapominać o konieczności uważania?
Chciałbym, żeby one trwały, ponieważ pewne elementy, które zaistniały w czasie tej pandemii są dobre dla naszego zdrowia. Mówię tu o tak banalnych rzeczach jak mycie rąk, jak higiena, jak noszenie maseczek w miejscach zatłoczonych, środkach komunikacji. To są rzeczy, które przejęły już dawno społeczeństwa Dalekiego Wschodu Azji. Nie powinniśmy się temu dziwić. Przeżyliśmy taką pandemię. Każda następna pandemia może się też wydarzyć i o takich elementach powinniśmy pamiętać.