Kilkaset osób zebrało się w środę w katowickiej Archikatedrze Chrystusa Króla, by pożegnać związanego z Mikołowem Artura Hajzera. Żegnała go rodzina, przyjaciele, współpracownicy i himalaiści. "Przekraczał granice swoich słabości i wypróbowywał siebie" - powiedział o nim ks. prałat Stanisław Puchała. "Szedł jak burza" - dodał z kolei Krzysztof Wielicki. Wybitny himalaista zginął 7 lipca pod Gaszerbrumem I w Karakorum. Miał 51 lat. Jego ciało pochowano pod szczytem w lodowej szczelinie.
Niektórzy partnerzy jego wypraw wspominali dzień, gdy w tej samej katedrze w 1989 roku uczestniczyli w nabożeństwie w intencji zdobywcy Korony Himalajów, katowiczanina Jerzego Kukuczki. Teraz, jak powiedział Krzysztof Wielicki, spotkali się, by wspominać i pożegnać jego partnera, Artura, przez przyjaciół nazywanego "Słoniem".
"Słoń" - tak na niego mówiliśmy, taką miał ksywę. To oznaczało, że szedł jak burza; to był bardzo przebojowy chłopak. Mimo że miał przerwę we wspinaczce, skutecznie powrócił do gór. On - podobnie jak Kukuczka - do pewnego czasu gwarantował, że wyprawa zakończy się sukcesem. Ktoś, kto jechał z Hajzerem, miał pewność, że wejdą na szczyt. Tak było do pewnego czasu. Cóż zrobić, życie - mówił Wielicki.
Wielicki także wspominał mszę sprzed niespełna 24 lat, kiedy w Katowicach żegnano Kukuczkę, który zginął na ścianie Lhotse w Himalajach. Powiem za poetą - spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Nasza obecność tu należy się tym ludziom. To też okazja do spotkania, do przemyśleń. Do tego, co robić, żeby nie spotykać się w tym miejscu. Ale być tutaj to nasz obowiązek - podkreślił Wielicki.
Mszę pogrzebową odprawił proboszcz katowickiej katedry, ks. prałat Stanisław Puchała. Wspominał Hajzera nie tylko jako twórcę Polskiego Himalaizmu Zimowego, ale przede wszystkim jako człowieka "zmagającego się z ludzkimi słabościami, ciągle idącego w górę, na najwyższe szczyty". Szukając nowych dróg, ciągle w górę, przekraczał granice swoich słabości i wypróbowywał siebie. To doświadczenie pewnie jest potrzebne każdemu człowiekowi, który pragnie ciągle na nowo nowy kształt nadawać swojemu życiu - mówił ks. Puchała.
Prałat podkreślił, że działania Hajzera nie były ukierunkowane egoistycznie, ale altruistycznie - na innych. Człowiek, który ciągle zmaga się z najtrudniejszymi warunkami - pewnie po to, żeby samemu doświadczając, móc pomagać innym - powiedział proboszcz, przypominając m.in. biznesową działalność Hajzera, w której zajął się tworzeniem bezpiecznego i praktycznego sprzętu turystycznego.
Ks. Puchała dodał, że ludzie pamiętają go jako człowieka wrażliwego, szczerego, o ciętym poczuciu humoru, a jednocześnie stanowczego i o żelaznych zasadach. Przeżył życie intensywnie, z pasją - napisali na stronie internetowej współpracownicy Hajzera ze współprowadzonej przez niego firmy.
Artur Hajzer zdobył siedem ośmiotysięczników, w tym trzy nowymi drogami, a jeden zimą. Jako przedsiębiorca współtworzył znane marki odzieży i sprzętu turystycznego. Napisał dwie książki: "Atak rozpaczy" i "Korona Ziemi: nie-poradnik zdobywcy". Był twórcą kilku górskich filmów, zainicjował też program Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015.
Hajzer, który 28 czerwca skończył 51 lat i 38-letni Marcin Kaczkan, pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej, zamierzali zdobyć Gaszerbrum I, a po nim Gaszerbrum II (8035 m). Dotychczas nie dokonano w jednym sezonie pełnego trawersu masywów ze szczytu na szczyt łączącą je granią przez przełęcz Gaszerbrum Col (6400 m).
Hajzer zginął 7 lipca po nieudanym ataku szczytowym na Gaszerbrum I. Kaczkan, schodząc wówczas wraz z nim kuluarem japońskim, widział spadającego partnera. W pobliżu obozu drugiego na 6400 m zidentyfikował zwłoki. Przy pomocy pakistańskich tragarzy pochował ciało w lodowej szczelinie. Taka była wola rodziny - żony Izabeli oraz synów Jakuba i Filipa, którzy oświadczyli: "Niech Artur pozostanie na zawsze w ukochanych górach".
(MRod)