Małżeństwo z Warszawy, które w piątek zginęło w wypadku samolotu niedaleko Biecza w Małopolsce, albo wyskoczyło albo wypadło z maszyny. Do nowych ustaleń prokuratorów i policjantów dotarli reporterzy śledczy RMF FM.

REKLAMA

W czasie podróży była bardzo gęsta mgła. Widoczność sięgała w niektórych miejscach dosłownie kilkunastu metrów. Niewykluczone, że samolot obrócił się do góry kołami albo w czasie lotu maszyna zepsuła się i pasażerowie nie widząc na jakiej są wysokości wyskoczyli z niej. Faktem jest, że ciała nie mają śladów oparzeń i znaleziono je 300 metrów od awionetki. Wcześniej z samolotu wypadły też bagaże.

Szef aeroklubu warszawskiego Gromosław Czempiński, skąd pochodziła maszyna, twierdzi, że ułożenie ciał wskazuje na to, iż małżeństwo nie było przypięte pasami. Pozostaje jeszcze kwestia otwarcia kabiny. Czempiński tłumaczy, że w korkociągu, w którym znalazł się samolot, bardzo łatwo jest omyłkowo pociągnąć za dźwignię otwierającą kabinę. Według niego tak właśnie wyglądały ostatnie sekundy tego lotu