Małe, przytulne, turyści mówią o nim "schronisko z duszą" - schronisko na Hali Kondratowej w Tatrach znają niemal wszyscy, którzy zdobywali Giewont. Leży przy głównym szlaku prowadzącym z Kuźnic na tę najsłynniejszą tatrzańską górę. Mało kto wie, że schronisko o mały włos nie stało się jej ofiarą. To właśnie z grani Długiego Giewontu w 1953 roku oderwały się potężne głazy i jeden z nich (ważący, bagatela, jakieś 50 ton) wbił się w ścianę schroniska. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
To maleńkie, bardzo malownicze schronisko z tarasem, z którego rozciąga się piękny widok od Myślenickich Turni przez Kasprowy Wierch, aż po Kopę Kondracką, zawsze robi miłe i takie "swojskie" wrażenie. To nie przypadek, bo jak dowiadujemy się z "Encyklopedii schronisk tatrzańskich" Janusza Konieczniaka początkowo było bacówką. Nie byle jaką bacówką, tylko wzorową bacówką, którą w latach 1936-1937 wybudowała Krakowska Izba Rolnicza. Początkowo służyło bacy za mieszkanie, a także "zakład" produkcji i przechowywania sera. Wtedy nie było jeszcze Tatrzańskiego Parku Narodowego i na Hali Kondratowej wypasano owce i krowy. Schroniskiem z prawdziwego zdarzenia stało się dziesięć lat później, kiedy po II wojnie światowej, w 1948 roku, budynek rozbudowano i doprowadzono do niego prąd. Kilka lat później schronisko o mało nie zostało doszczętnie zniszczone, zmiecione z powierzchni ziemi.
"26 kwietnia 1953 roku z górnej części pd. zbocza Długiego Giewontu zeszła na Halę Kondratową lawina kamienna i jeden z bloków skalnych, ważący ok. 50 ton, przebił węgieł schroniska, uszkadzając pd.-zach. ścianę i połową swej wielkości znalazł się w jadalni. Drugi blok, jeszcze większy, zatrzymał się kilka metrów przed budynkiem, co uratowało schronisko od zniszczenia" - pisze w swojej encyklopedii Janusz Konieczniak. Przez długi czas nie wiadomo było, co z nim zrobić. Po długich debatach został wypchnięty w dziurę w dwumetrowej głębokości i został jako dekoracja i pamiątka po tym zdarzeniu - mówi Iwona Haniaczyk - gospodarz schroniska od 2003 roku, której dziadek - Stanisław Skupień musiał zmierzyć się z tym wyzwaniem. Na szczęście od tego czasu na schronisko już nic nie spadło, być może dlatego, że w 1965 roku odstrzelono turniczki skalne pod granią, które także mogły runąć.
Całe szczęście, bo to jedno z ulubionych schronisk nie tylko w Tatrach. W 1970 otrzymało tytuł "Najmilszego schroniska" w krajach pozaalpejskich. W 1992 roku zostało wyróżnione "Złotym Kluczem" nagroda przyznawaną przez Zrzeszenie Polskich Hoteli Turystycznych za gościnność i wysoki poziom obsługi. Bardzo fajny klimat jest w tym schronisku, lubię tutaj przenocować. Małe schronisko, bardzo fajne, dobre jedzenie, sympatycznie - mówi jeden z turystów, który zagląda na Halę Kondratową zawsze, kiedy odwiedza Tatry.
Schronisko na Hali Kondratowej często odwiedzają tatrzańskie niedźwiedzie. Najsłynniejszym z nich był jegomość zwany "Miśkiem Kondrackim", a przez kierownika schroniska ochrzczony został Kubą. W schronisku jest zdjęcie Kuby, który zagląda do wnętrza przez otwarte okno. Jemu też, najwyraźniej, podobała się atmosfera, a może nawet bardziej, zapachy schroniska na Kondratowej. Niestety, niedźwiedź został zastrzelony w lutym 1980 roku przez niesławnego strażnika TPN Mariana Werona.
Schronisko na Kondratowej od dziesięcioleci pozostaje małe, kameralne, takie schronisko z duszą. Wydaje mi się, że to jest cały jego urok i nie tylko mnie, bo wielu naszych gości prosi, by schronisko zostało w takim klimacie. Lubią je takim, jakie jest. Wiadomo - to stary obiekt, remont by się przydał, niemniej jednak nikt nie narzeka i nasi goście naprawdę lubią ten klimat Hali Kondratowej - mówi Iwona Haniaczyk.