Stan 11-letniego chłopca, który spadł wczoraj spod Szpiglasowej Przełęczy w Tatrach, jest stabilny. Wczoraj doszło do całej serii wypadków w górach. Zginęły dwie osoby, a w sumie ratowanych było dwadzieścia. Większość poślizgnęła się na zlodowaciałym - po nocnych przymrozkach - śniegu.

REKLAMA

Większość wypadków wydarzyła się w wyższych rejonach Tatr na bardzo twardym i zlodowaciałym śniegu. Pierwszy turysta schodził szlakiem ze Skrajnego Granatu, poślizgnął się i nie był w stanie się zatrzymać. Spadał kilkaset metrów, uderzając o wystające kamienie.

Kolejny wypadek miał niemal identyczny scenariusz, ale wydarzył się pod Rysami - najwyższym polskim szczytem. Turysta, według szacunków ratowników, spadał 200, a nawet 300 metrów.

Pod Szpiglasową Przełęczą natomiast w sumie wypadkowi uległo pięć osób, w tym trzyosobowa rodzina z 11-letnim dzieckiem. Jedna z tych osób poślizgnęła się i spadając podcinała kolejne, które nie były w stanie zatrzymać się na zlodowaciałym śniegu. Cztery z tych osób zostały ranne, bo uderzyły z impetem w wytopione spod śniegu kamienie. Najciężej ranny był jedenastolatek, którego nieprzytomnego, śmigłowcem TOPR-u, przetransportowano do zakopiańskiego szpitala.

Stan dziecka jest stabilny - poinformowała Małgorzata Czaplińska, zastępca dyrektora do spraw medycznych zakopiańskiego szpitala.

Po nocnych przymrozkach śnieg w Tatrach stał się bardzo twardy i zlodzony. To była śmiertelna pułapka dla tych, którzy nie zabrali ze sobą na wycieczkę typowo zimowego wyposażenia - raków i czekana lub nie potrafili go właściwie użyć.

Toprowcy mówili, że żadna z ofiar nie miała właściwego wyposażenia. Turystom wydaje się, że w górach, podobnie jak w dolinach jest już wiosna i zabierają ze sobą najwyżej raczki, a to duży błąd.

Dzisiaj warunki w Tatrach są podobne. Choć w nocy temperatura na Kasprowym Wierchu nie spadła poniżej zera, to nadal w wyższych partiach śnieg jest bardzo twardy i do ratowników docierają już kolejne wezwania o pomoc.