Nigdy nie próbowałem wpłynąć na tempo ani treść wydawanych decyzji zwrotowych, nie brałem udziału w "czyszczeniu kamienic" - zeznał przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji adwokat Robert Nowaczyk, który był pełnomocnikiem w sprawach reprywatyzacyjnych. W październiku 2018 roku do warszawskiego sądu trafił akt oskarżenia przeciwko dziewięciu osobom w związku z tzw. dziką reprywatyzacją w Warszawie, w tym działki przy Pałacu Kultury i Nauki o przedwojennym adresie Chmielna 70. Wśród oskarżonych znalazł się Nowaczyk. Adwokat jest dla komisji jednym z kluczowych świadków.

REKLAMA

Wiceprzewodniczący komisji Bartłomiej Opaliński pytał świadka, ile osobiście zainwestował, a ile zarobił, w związku ze sprawami reprywatyzacyjnymi. Nowaczyk stwierdził, że nie umie odpowiedzieć na to pytanie. Zeznał, że przez 20 lat wziął udział w mniej więcej 50 postępowaniach reprywatyzacyjnych.

Bartłomiej Opaliński pytał świadka, czy miał świadomość, że słynnej działki Chmielna 70 dotyczyła indemnizacja (międzynarodowa umowa odszkodowawcza) i że nie powinna zostać zwrócona, ponieważ jeden z byłych właścicieli działki był obywatelem Danii.

Sprawa jest w toku, jak zakończy się prawomocnie, to bardzo proszę o to pytanie - stwierdził Nowaczyk.

Dopytywany, czy miał świadomość indemnizacji ws. Chmielnej 70, odparł: Nie miałem świadomości i nie mam do tej pory.

Opaliński chciał także wiedzieć, czy Nowaczyk sam wyszukiwał osoby posiadające prawa i roszczenia do nieruchomości, czy też te osoby same prosiły o pomoc prawną.

Nigdy nie wyszukiwałem takich osób - zeznał adwokat.

Przyznał, że brał udział we wskrzeszaniu przedwojennych spółek, mówił, że "reaktywacja sama w sobie jest celem". Dodał, że był w takich spółkach akcjonariuszem. Nigdy nie byłem większościowym akcjonariuszem - jak byłem akcjonariuszem, to w zasadzie dlatego, żeby zabezpieczyć swoje honorarium - mówił.

Pytany, czy kiedykolwiek dążył do tego, by po reaktywacji spółki odzyskiwać nieruchomości, które były własnością takiej spółki w latach wcześniejszych, odparł, że "były takie próby", ale żadna z nich się nie powiodła.

Nowaczyk zeznał również, że w związku z prowadzonymi postępowaniami zwrotowymi pojawiał się w warszawskim Biurze Gospodarki Nieruchomościami: "myślę, że raz na miesiąc".

Na pytanie, czy próbował w jakikolwiek sposób wpłynąć na szybkość postępowania zwrotowego bądź na treść wydawanej decyzji, odparł krótko: Nigdy. Odmówił natomiast odpowiedzi o ewentualne "wątki korupcyjne".

Opaliński pytał Nowaczyka, czy ten badał prawidłowość wydanych przez ratusz decyzji zwrotowych.

Zawsze to badałem (...) w kilku decyzjach odwoływałem się od korzystnych decyzji z uwagi na to, że np. zły krąg spadkobierców miasto zrobiło, zapomniało wpisać uprzednio postępowanie spadkowe, które zgłosiłem, i wydawało decyzję np. na osobę, która już nie żyła. W związku z tym musiałem występować do wojewody o uchylenie tej decyzji - zeznał Nowaczyk.

Przyznał, że jako beneficjent odzyskał nieruchomości przy ul. Poznańskiej 12.

Pytany, czy brał udział w "czyszczeniu kamienic", odparł: Nigdy.

Nowaczyk: Lokatorzy za stumetrowe mieszkanie w centrum Warszawy płacili średnio między 250 a 500 zł czynszu

Przez Łukasza Kondratko Robert Nowaczyk pytany był o to, czy "liczył się z negatywnymi skutkami społecznymi decyzji reprywatyzacyjnych, tzn. że później dochodziło na przykład do uciążliwych sytuacji dla lokatorów reprywatyzowanych budynków".

W tych decyzjach zwrotowych w kamienicach, w których ja uczestniczyłem, przeciętny czynsz to był między 1,5 a 2,5 zł w centrum Warszawy. Czyli lokatorzy komunalni, o których teraz mówimy, że są bardzo pokrzywdzeni, za stumetrowe mieszkanie płacili średnio między 250 a 500 zł. I teraz jest bardzo trudna sytuacja, co to znaczą negatywne skutki - odpowiedział Nowaczyk.

Jak kontynuował: jeśli właściciel "podnosi zgodnie z przepisami czynsz do 14,5 zł i nagle lokatorzy muszą płacić 1400 zł za stumetrowe mieszkanie w centrum Warszawy, to jeśli to są negatywne skutki - to tak, z takimi negatywnymi skutkami liczyłem się".

A czy świadek ma świadomość, dlaczego duża część tych lokatorów akurat mieszkała tam i płaciła takie czynsze? Czy świadek ma świadomość tego, że często wynikało to z sytuacji historycznej Warszawy i często tam ich rodziny odbudowywały te mieszkania od 1945 roku, a państwo za łapówki, minuty nie mieszkając w tym mieszkaniu, chcieliście sobie podnosić czynsze. Czy dla świadka to jest takie moralne, można sobie z tego dowcipkować? - wtrącił wówczas przewodniczący komisji Patryk Jaki, na co Nowaczyk odpowiedział: To, co pan mówi, to jest demagogia.

Proszę nie mówić o dowcipkowaniu, bo ci lokatorzy, którzy są teraz, nie odbudowywali stolicy, bo trudno powiedzieć, że 50-latkowie czy 60-latkowie odbudowywali stolicę - zaznaczył.

Nie ma dziś sprawdzania i komisja nie sprawdza, czy dzisiejsi lokatorzy komunalni, którzy tutaj bardzo walczą, spełniają kryterium dochodowe. Jeśli nie spełniają tego kryterium dochodowego, to miasto miesiąc w miesiąc do nich dokłada po kilka tysięcy złotych. To nie jest żadne dowcipkowanie, to są fakty - mówił świadek.

Odmówił odpowiedzi na pytania o łapówki

Patryk Jaki pytał Roberta Nowaczyka o to, czy urząd miasta Warszawy wydawał decyzje reprywatyzacyjne za łapówki.

Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć (...) z uwagi na to, że toczy się postępowanie karne i muszę skorzystać z prawa do odmowy - oświadczył adwokat.

W dalszej części przesłuchania nie chciał odpowiedzieć również na pytania o to, czy inne osoby związane ze sprawami reprywatyzacyjnymi brały łapówki.

Jaki skomentował wówczas, że świadek chce opowiedzieć komisji o swoich "różnych zainteresowaniach, hobby, tylko nie o reprywatyzacji".