W dalszym ciągu trudno mi przypuszczać, że Jarosław Pinkas był zamieszany w aferę korupcyjną - powiedział Zbigniew Religa przed złożeniem zeznań w łódzkiej prokuraturze jako świadek w sprawie Jarosława Pinkasa. Jednak były minister zdrowia dopuszcza myśl, że myli się w ocenach.

REKLAMA

Gdyby w sądzie okazało się inaczej, to będzie moja psychologiczna porażka - powiedział były minister zdrowia przed wejściem do łódzkiej prokuratury. Śledczy wezwali b. ministra na świadka po tym, jak po ujawnieniu informacji o zatrzymaniu Pinkasa i postawieniu mu zarzutów prof. Religa zapowiedział, że będzie chciał zgłosić się do prokuratury, by odnieść się do zarzutów postawionych jego byłemu współpracownikowi.

Przed rozpoczęciem przesłuchania Religa powiedział, że decyzja o przekazaniu części laboratoriów była jego decyzją. Uważam, że słuszną, bo dzięki temu instytut zyskał ponad milion zł rocznie - mówił dziennikarzom. Przyznał, że jego gabinet został wyremontowany za pieniądze firmy zewnętrznej, podobnie jak wiele innych pomieszczeń.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Były minister podkreślił, że nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sytuacji. Pracowałem w życiu z wieloma ludźmi i nie jest moją rolą, aby prześwietlać człowieka od a do z. Przyznał, że to on złożył Pinkasowi propozycję objęcia funkcji wicedyrektora instytutu, a później wiceministra zdrowia. W jego ocenie były to w pełni "uzasadnione, mądre i dobre decyzje".

Prokuratura zarzuca Pinkasowi przyjęcie łapówek w czasach gdy pełnił funkcję zastępcy dyrektora kliniki kardiologii w Warszawie. Śledczy twierdzą, że przyjął co najmniej 55 tys. zł i wieczne pióro warte prawie 3 tys. zł w zamian za m.in. ułatwienie jednej ze spółek wygrania przetargu zorganizowanego w Instytucie.

Miał on również zażądać od firmy, która wygrała przetarg na świadczenia w zakresie diagnostyki laboratoryjnej w latach 2003-2005, pokrycia kosztów remontu pomieszczeń służbowych, zajmowanych przez ówczesnego dyrektora Instytutu.