Warszawska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie pobicia szefa instytutu Lecha Wałęsy i „pomówienia byłego prezydenta o bycie tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa”- podaje Onet.
Do incydentu doszło 16 września 2019 roku w warszawskim hotelu. Kiedy Lech Wałęsa wracał do pokoju po śniadaniu, nagle nieznany mężczyzna miał zacząć krzyczeć do niego "Bolek". Według relacji szefa Instytutu Lecha Wałęsy Adama Domińskiego, mężczyzna był też agresywny. Z Lechem Wałęsą była jednak ochrona, więc były prezydent bez większych problemów dotarł do swojego pokoju.
Razem z ochroniarzami Wałęsę odprowadzał Domiński. Później szef instytutu LW zjechał windą na dół, by zrobić zdjęcie agresywnemu mężczyźnie. Powiedziałem mu, że zgłoszę go na policję za agresję słowną wobec prezydenta. Poszedłem też do ochrony hotelu i poprosiłem ich o interwencję. Mówiłem, że ten mężczyzna jest agresywny wobec klienta ich hotelu - relacjonował Onetowi Domiński.
Mężczyzna miał później dwa razy popchnąć Domińskiego, a później go uderzył. Miałem poczucie i mam je nadal, że to była ustawiona akcja. Były osoby, które nagrywały całe zdarzenie. Gdybym ja oddał wtedy temu mężczyźnie, zrobiłaby się wielka afera - twierdzi Domiński.
Sprawa została zgłoszona do prokuratury. Śledczym udało się ustalić, że mężczyzna, który uderzył Domińskiego nie wynajmował pokoju. Miał trafić do niego, bo poprzedniej nocy poznał dwóch mężczyzn, gości hotelu, którzy zaprosili go do siebie. Mężczyźni razem pili alkohol, a rano zeszli na hotelowe śniadanie. Wynajmujący powiedzieli śledczym, że nie znają imienia i nazwiska mężczyzny, który obrażał Wałęsę.
Były nagrania monitoringu, byli świadkowie, którzy razem z nim siedzieli w hotelu. A i tak śledczym nie udało się go namierzyć. Ten facet, co obrażał Lecha Wałęsę i mnie uderzył, to taki trochę James Bond - podsumował Domiński.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Morawiecki po szczycie w Brukseli: Nasze racje przebijają się coraz mocniej