Były błędy i zaniedbania w śledztwie dotyczącym śmierci dwójki dzieci w rodzinie zastępczej z Pucka. To wyniki zakończonej już kontroli postępowania. „Prokurator został odsunięty od sprawy” - poinformowała Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Rodzice zastępczy są podejrzani o znęcanie się nad piątką dzieci i śmiertelne pobicie 3-letniego chłopca. Matka także o zabójstwo 5-letniej dziewczynki. Wczoraj zostali tymczasowo aresztowani na trzy miesiące.
Eksperci od początku mieli wątpliwości. Już w opinii biegłego po sekcji zwłok 3-letniego Kacpra, który zmarł w lipcu, pojawiły się wątpliwości, czy śmierć dziecka była skutkiem wypadku. Podejrzenia śledczych z Pucka wzbudziła jednak dopiero śmierć jego siostry.
Całość zgromadzonych dowodów - zdaniem śledczych - wskazywała bardziej na wypadek. Dlatego w lipcu, gdy wykonano sekcję zwłok 3-letniego Kacpra, nic nie zrobili. Co więcej, jak usłyszał reporter RMF FM, żaden ze świadków nie ujawnił, co naprawdę działo się w rodzinie zastępczej.
Mogło dojść do upadku ze schodów na twarde podłoże. Zawsze są brane jednak pod uwagę inne scenariusze. Biegły nie wykluczył innego mechanizmu śmierci - skomentował Piotr Styczewski, prokurator rejonowy w Pucku. W przypadku dziewczynki biegli z całą stanowczością orzekli, że obrażenia wewnętrzne, jakich doznała, nie mogły powstać w wyniku wypadku, musiały je wywołać działania drugiego człowieka - dodał.
Z informacji, jakie uzyskał reporter RMF FM Kuba Kaługa wynika, że dziecko było obserwowane. Miał z nim kontakt nie tylko nauczyciel-wychowawca, ale także szkolny pedagog. Z opinii, którą sporządził nie wynikało, aby dziecko mogło mieć jakiekolwiek kłopoty.
Dziecko zachowywało się prawidłowo, rozwijało się prawidłowo. Nie stwarzało żadnych problemów - skomentował Zdzisław Pruchniewski, dyrektor placówki, który nie ma sobie, ani swoim pracownikom nic do zarzucenia. Nie potrafił jednak powiedzieć, dlaczego nikt nie zauważył, że kto znęca się nad dziewczynką. W jego przekonaniu małżeństwo C. było normalnymi rodzicami.
Wczoraj sąd zdecydował o tymczasowym areszcie rodziców zastępczych z Pucka podejrzanych o śmiertelne pobicie i zabójstwo dwójki dzieci. Małżeństwo przyznało się do winy, choć wcześniej twierdziło, że śmierć dzieci była wynikiem nieszczęśliwego wypadku. Za udział w śmiertelnym pobiciu 3-latka oraz zabójstwo 5-latki kobiecie grozi nawet kara dożywocia. Mężczyzna może trafić do więzienia nawet na 10 lat.Obywa zdarzenia początkowo wyglądały na wypadek. 3 lipca policjanci z Pucka otrzymali od pogotowia informację, że w jednej z rodzin zastępczych doszło do wypadku, w którym zginął 3-letni chłopiec. Według rodziców zastępczych, dziecko miało spaść ze schodów. 12 września w tej samej rodzinie doszło do kolejnej tragedii.Opiekunowie 5-letniej dziewczynki poinformowali, że podczas kąpieli w brodziku mała poślizgnęła się, upadła, a następnie zachłysnęła się wodą. Obiema sprawami zajęła się wtedy pucka prokuratura.
5-letnia dziewczynka i jej 3-letni brat zostali umieszczeni w rodzinie zastępczej wraz z trójką swojego rodzeństwa w styczniu tego roku. Ich opiekunowie mają też dwójkę swoich dzieci. Po śmierci 5-latki trójka jej rodzeństwa została przeniesiona do innej rodziny zastępczej, z kolei biologiczne dzieci małżeństwa C. - przekazane rodzinie.
Najwcześniej w przyszłym tygodniu poznamy wyniki kontroli, którą zlecił wojewoda pomorski w Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku. Kontrola w Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku powinna zakończyć się w piątek, ale jeśli pracownikom urzędu wojewódzkiego nie wystarczy czasu, mogą poprosić o jej przedłużenie. Muszą zweryfikować całą dokumentację - od momentu wytypowania tej rodziny do roli rodziców zastępczych, przez szkolenia, jakie przeszło małżeństwo C., aż do nadzoru, jaki prowadzono nad rodziną. Ze strony Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku wszystkie działania były prawidłowe, rodzina miała dobrą opiekę - twierdzi Beata Kryszak, dyrektor tej placówki. Jak powiedziała, pracownicy Centrum nie zauważyli nic nieprawidłowego w rodzinie zastępczej prowadzonej przez małżeństwo C. Z opinii psychologów wynikało, że sytuacja jest naturalna, jak po wypadku. Nie mieliśmy sygnałów, że chodzi o jakieś inne działania niż zwykły wypadek - powiedziała dyrektor.