Beata J. informując męża o rozstaniu napisała mu: "jeżeli chcesz, żebym z tobą była, to musisz mi łeb odrąbać" - zeznał w sądzie Łukasz B., partner kobiety. O zabójstwo Beaty J. oskarżony jest jej mąż Tomasz. Mężczyzna dla zatarcia śladów morderstwa miał spowodować wybuch w poznańskiej kamienicy.
Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował proces przeciwko Tomaszowi J. Mężczyzna jest oskarżony o zabójstwo żony Beaty J., znieważenie jej zwłok, a także zabójstwo czterech osób i usiłowanie zabójstwa 34 mieszkańców kamienicy poprzez doprowadzenie do wybuchu gazu. Tomasz J. został też oskarżony o spowodowanie wypadku drogowego, w wyniku którego ciężkich obrażeń doznał jego syn Kacper.
W środę sąd przesłuchał 42-letniego Łukasza B., partnera Beaty J., z którym kobieta spotykała się od kilku miesięcy. W dniu wybuchu Beata J. planowała polecieć do niego do Anglii.
Łukasz B. mówił w sądzie, że z Beatą J. znali się od dzieciństwa. Mieszkali przy tej samej ulicy, chodzili do tej samej szkoły. Po latach ponownie nawiązali kontakt za pośrednictwem mediów społecznościowych. Łukasz B. płakał w sądzie składając zeznania.
Od momentu, kiedy zaczęliśmy mieć ze sobą kontakt, to od początku miałem wiedzę, że to małżeństwo nie istnieje. Beata nie była szczęśliwa. Natomiast już w nieco późniejszym czasie zaczęły wychodzić najróżniejsze rzeczy, włącznie z tym, że niejednokrotnie była zmuszona do uciekania z domu, ponieważ bała się Tomasza, był agresywny - podkreślił świadek.
Dodał, że Beata J. mówiła mu, że "to nie jest to, czego oczekiwała, że żyje w jakimś zastraszeniu, w związku, w którym nie chce być". Z pomysłem rozwodu czy rozstania się z Tomaszem nosiła się bardzo długo - dodał.
Łukasz B. podkreślił, że od czasu, kiedy jej mąż Tomasz wyjechał do pracy do Anglii, kobieta odżyła. Mówili o tym też jej znajomi, że zaczęła żyć w mniejszym stresie, że stała się zupełnie innym człowiekiem - wskazał.
Mężczyzna zaznaczył, że z relacji Beaty J. wie, że oskarżony "był agresywny werbalnie i podnosił na nią rękę, chociaż nigdy nie powiedziała wprost, że ja bił". Natomiast jeśli kobieta mówi swojemu mężczyźnie, że musi z domu uciekać przed mężem, albo dla świętego spokoju rozkładać nogi - to coś jest nie tak - zaznaczył.
Dodał, że Beata J. nigdy nie zgłosiła tego organom ścigania. Przypuszczam, że mogło tu chodzić - jak w wielu tego typu przypadkach - o wstyd - powiedział.
Świadek zaznaczył, że Beata J. obawiała się powiedzieć mężowi, że się z kimś spotyka. W trakcie rozmowy ze swoim partnerem w mediach społecznościowych, kobieta przesłała mu fragment korespondencji z Tomaszem J., kiedy informowała męża o rozstaniu.
W tej korespondencji, jakkolwiek to teraz nie zabrzmi, tam jest wiadomość, w której Beatka wyraźnie napisała, że się rozstają. Tomasz cały czas usilnie próbował do tego nie dopuścić, chciał, żeby z nim była. Ona mu wtedy napisała: "jeżeli chcesz, żebym z tobą była, to musisz mi łeb odrąbać" - powiedział świadek.
Łukasz B. mówił też w sądzie, że Tomasza J. widział tylko raz, spotkali się w szpitalu kilka dni po wypadku samochodowym, w którym ciężkich urazów doznał syn Beaty J.
Kiedy dowiedziałem się co się stało, przyjechałem do Polski, bo też mieszkałem w Wielkiej Brytanii. Któregoś dnia, kiedy byliśmy w szpitalu, Tomasz przyjechał tam ze swoją mamą. Ale tam nie było żadnej rozmowy. Wyglądało to tak, że ten człowiek wpadł do szpitala, zobaczył mnie z Beatą i wpadł w jakąś furię. Skoczyło się interwencją ochrony szpitala i pani doktor, bo to był oddział intensywnej terapii. Zostaliśmy wszyscy wyproszeni ze szpitala. Po pewnym czasie wróciłem i zostałem z Beatą w szpitalu - mówił.
Dodał, że poza tym spotkaniem Tomasz J. napisał do niego jeszcze tylko jedną wiadomość w mediach społecznościowych. W Sylwestra napisał do mnie: "wszystkiego najgorszego śmieciu". Ja na tę wiadomość nie odpowiedziałem, zignorowałem ją - powiedział.
Łukasz B. mówił także, że w ocenie Beaty J. wypadek samochody, w którym ucierpiał jej syn został spowodowany celowo. Tomasz powiedział Beacie, że odbierze jej wszystko, co dla niej najcenniejsze. Poza tym, on z Kacprem mieli zawsze jedno i to samo miejsce, w którym grali w piłkę. Natomiast okoliczności wypadku, trasa, którą jechali i to że nie było na niej śladów hamowania, utwierdzało Beatę w przekonaniu, że zrobił to specjalnie. To zwróciło jej uwagę, bo zawsze, jak zabierał Kacpra grać w piłkę, to zabierał w jedno miejsce, niedaleko domu - podkreślił.
Dodał, że po wypadku Beata J. poprosiła swojego znajomego, który jest detektywem, aby pojechał na miejsce wypadku i dokonał oględzin. Informacje od niego były takie, że w 95 proc. można mówić, że wypadek został spowodowany celowo. Drzewa były w znacznej odległości od siebie, droga była prosta, warunki pogodowe dobre, żadnych śladów hamowania. Z tego co mi wiadomo, on był na miejscu wypadku na drugi dzień - powiedział.
Zeznania składał w środę także Robert J., którego żona Magdalena zginęła w wybuchu kamienicy. Rano, w dniu katastrofy, przyjechali do mieszkania Beaty J., aby wyprowadzić jej psy. Robert J. powiedział, że ostatnią rzeczą jaką pamięta jest to, że mieli problemy z otwarciem drzwi od mieszkania - chwilę później nastąpił wybuch. Zeznania składała także m.in. Małgorzata Z., której siostra Dorota zginęła w katastrofie kamienicy.
Kolejna rozprawa odbędzie się w połowie lutego.