Przed sądem w Sosnowcu rozpoczął się proces prezydenta Mysłowic. Jest on oskarżony o upozorowanie zamachu na samego siebie w czasie kampanii przed przyspieszonymi wyborami w 2003 r. Śledczy zarzucają mu złożenia zawiadomienia o niepopełnionym przestępstwie i składanie fałszywych zeznań.
Włodarz konsekwentnie do sfingowania napadu się nie przyznaje. Kluczowe dla całej historii jest cięcie. Problem w tym, że nikt nie widział, bo nie miał widzieć, ani noża, ani napastnika. Koniec tej historii był zatem bliski – obecny prezydent wygrał wybory, a śledztwo w sprawie napadu umorzono.
Niespodziewanie nastąpił zwrot akcji. Jeden z dawnych współpracowników prezydenta pokłócił się z nim i opowiedział o wszystkim prokuraturze. Znów pojawił się wątek kluczowy, czyli cięcie. Jak się bowiem okazało, nie było żadnego noża, a ranę prezydentowi zrobił lekarz skalpelem.
Kolejna rozprawa pod koniec listopada.