Premier Donald Tusk sepleni i źle wymawia głoskę „r”, a bracia Kaczyńscy cierpią na szczękościsk i powinni chodzić z korkiem w zębach. Podobne problemy z mową ma co trzeci dorosły Polak oraz połowa dzieci w wieku szkolnym - wylicza "Dziennik Polski".
Specjaliści alarmują, że w ciągu ostatnich kilku lat liczba dzieci mających problemy logopedyczne wzrosła aż o 60 proc. Dziś co drugi maluch w wieku sześciu lat ma wadę wymowy, którą trzeba leczyć. Logopedzi zaczynają nawet mówić o pladze, a winą za to obarczają m.in. zapracowanych rodziców, którzy nie mają czasu na rozmawianie z dziećmi i czytanie im bajek, modę na uczenie dziecka od najmłodszych lat angielskiego, który wymaga układania języka w pozycji sepleniącej, a nawet papkowate jedzenie ze słoików podawane niemowlakom. Do tego dochodzą urazy okołoporodowe, np. niedotlenienie - mówi Izabela Jackowska, logopedka z Polskiego Związku Logopedów.
Tymczasem mowa dziecka w znaczący sposób wpływa na jego rozwój, a w przyszłości na powodzenia szkolne lub ich brak. Mowa jest też atutem w nawiązywaniu kontaktów z rówieśnikami, daje możliwość precyzyjnego formułowania myśli - dodaje Jackowska. Jeśli dziecko mówi niewyraźnie, ma problem z wysławianiem, to może to mieć wpływ na jego rozwój emocjonalny - zaznacza.
Problemy logopedyczne, co podkreślają terapeuci, same nie mijają, ale można je skutecznie leczyć, zwłaszcza u dzieci. W Polsce brakuje jednak specjalistów mogących im pomóc. Głównie w przychodniach publicznych. Ich dyrektorzy szacują, że aby zaspokoić potrzeby wszystkich dzieci w województwie małopolskim, należałoby podwoić liczbę logopedów. Na to jednak samorządy, które finansują pracę poradni, nie maja pieniędzy. Efekt? W Małopolsce na wizytę u logopedy czeka się od kilku tygodni do nawet kilku miesięcy.