190 polskich turystów wreszcie wróciło do kraju po prawie dobie koczowania na tureckim lotnisku Bodrum. "Nikt nie chciał z nami rozmawiać, musieliśmy walczyć nawet o szklankę wody" – relacjonowali po przylocie do kraju. Zapowiadają, że złożą pozew zbiorowy przeciwko organizatorowi wyjazdu.
Jak relacjonowali po powrocie do Polski, to, co działo się na tureckim lotnisku, było skandaliczne. Na lotnisku była wielka dezorganizacja, nikt nie chciał z nami rozmawiać, na początku był nawet problem z uzyskaniem wody, a później z uzyskaniem czegokolwiek do jedzenia - mówił jeden z turystów.
Inny dodawał: Nikt nie był zainteresowany rozmową, natomiast pokazano nam kajdanki, zaczęto szarpać wózki, zaczęto szarpać nas, żebyśmy się stamtąd wynosili.
Potwierdzał to w rozmowie z naszym reporterem kolejny Polak: Policja - z nami, z kobietami i z dziećmi - rozmawiała z pozycji siły. Były pałki i paralizatory w ruchu. I straszyli więzieniem.
Jak dodawali turyści, zamierzają złożyć pozew zbiorowy przeciwko organizatorowi wyjazdu.
Informację o kłopotach polskich turystów dostaliśmy w poniedziałek rano. Z Turcji nie wyleciał samolot, którego wylot zaplanowany był na niedzielę na godzinę 19.30. Jak mówiła nam jedna z turystek, przez kilka godzin nie było żadnego kontaktu z przedstawicielami biura podróży, w którym wykupiła wczasy. Nad ranem - według turystki - zjawił się jeden z rezydentów biura i zaproponował przejazd na dwie godziny do hotelu.
Była jednak informacja potwierdzona też przez konsula, że samolot wyleci nad ranem, dlatego turyści zostali - mówiła nam. Samolot z pierwszą grupą turystów wyleciał ostatecznie w poniedziałek wieczorem.
(mal)