Na pięć lat więzienia została skazana przez sąd w Olsztynie była pracownica banku, która ukradła milion złotych z kont klientów. Kobieta tłumaczyła, że potrzebowała pieniędzy na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Sąd uznał jednak jej argumentację za nie do przyjęcia. "To nie jest sposób, by podnieść sobie standard życia" - podkreślił sędzia.
Iza D. była zatrudniona w olsztyńskim oddziale jednego z banków jako osobisty doradca finansowy. Przed sądem odpowiadała za przywłaszczenie sobie pieniędzy klientów od 2010 do 2012 roku. Chcąc ukryć to przestępstwo, dokonała kilkudziesięciu różnych przelewów między bankowymi kontami.
Prokuratura chciała dla oskarżonej kary 6 lat więzienia. Obrońca wnioskował natomiast o wymierzenie kary z warunkowym zawieszeniem jej wykonania. Sąd, skazując oskarżoną na bezwzględną karę więzienia, wskazał jednak, że "przestępstwo, jakiego dopuściła się oskarżona, było dobrze zaplanowane i zorganizowane". Nie mieści się w głowie, że pracownik banku, którego klienci obdarzają tak, jak samą instytucję, zaufaniem, może dopuścić się kradzieży ich pieniędzy. Przestępcza działalność oskarżonej uderzała w osoby słabe, bo starsze i schorowane albo w majętne, bo - jak twierdziła oskarżona - "one się nie zorientują, gdyż mają tak dużo pieniędzy" - powiedział sędzia Piotr Zbierzchowski.
Dodał, że tłumaczenie oskarżonej, iż "kradzież pieniędzy klientów była formą pożyczki na rozkręcenie interesu" jest nie do przyjęcia. To nie jest sposób, by podnieść sobie standard życia - podkreślił sędzia. Sąd nakazał oskarżonej naprawienie szkody, czyli zwrócenie skradzionych pieniędzy.
Oskarżona na początku procesu przyznała się do winy. Podczas śledztwa mówiła, że pieniądze klientów banku miały jej posłużyć na prowadzenie działalności gospodarczej. Jak twierdziła, chciała pomóc córce finansowo i założyła na nią dwa sklepy z odzieżą i butami. Pieniądze potrzebowała na sprowadzenie towaru z zagranicy. Iza D. deklarowała wówczas także, że gdy tylko działalność gospodarcza córki zacznie przynosić dochody, to odda pieniądze.
Tłumaczyła, że jej praca w banku polegała na doradzaniu zamożnym klientom, jak najkorzystniej ulokować oszczędności. Podkreśliła, że osobiście kontaktowała się z klientami rzadko np. raz w roku, a później, mając szczególne uprawnienia, sama, bez udziału klienta, mogła dokonywać transakcji finansowych w ich imieniu. Jak dodała, jej klienci czasem nie wiedzieli nawet, ile mają pieniędzy i w jakim banku.
(MRod)