Zamiast zarzutu zabójstwa przekroczenie uprawnień i spowodowanie zagrożeń dla życia i zdrowia wielu osób; w Poznaniu zakończył się pierwszy dzień procesu czterech policjantów, którzy w kwietniu ubiegłego roku przez pomyłkę zastrzelili 19-letniego Łukasza i ciężko zranili jego kolegę.
Pełnomocnicy postrzelonego przez policję Dawida i rodziny zastrzelonego Łukasza złożyli wniosek o zmianę kwalifikacji prawnej i uznanie działania policjantów za zabójstwo i usiłowanie drugiego zabójstwa.
Od początku było wiadomo, że oddanie kilkudziesięciu strzałów z kilku metrów do człowieka, musi się w konsekwencji kończyć ewentualną śmierci - uzasadnia mecenas Wiesław Michalski, pełnomocnik rodziny zabitego Łukasza. Sąd wniosek odrzucił.
Na sali sądowej pojawili się jako oskarżyciele posiłkowi, m.in. rodzice zabitego Łukasza. Dziś po raz pierwszy twarzą w twarz spotkali się z zabójcami ich syna. Policjanci nie przyznają się do winy; odmówili także składania jakichkolwiek wyjaśnień.
Prokurator, czytając akt oskarżenia, potwierdził, że policjanci złamali wiele przepisów, że nie wiedzieli, kogo zatrzymują; nie byli umundurowani, nie mieli legitymacji, od razu wyjęli broń, a chwilę później zaczęli strzelać.
Jutro ciąg dalszy procesu - przesłuchania świadków, m.in. biegłych, którym nie udało się ustalić, kto zabił Łukasza.
Do tragedii doszło w zeszłym roku w Poznaniu na ulicy Bałtyckiej. Dziś już nie można tam znaleźć żadnych śladów, zwłaszcza tych procesowych; jest krzyż, świeże kwiaty i znicze. Wszystko to stoi przed płotem, przez który na teren prywatnego ogrodu wjechało auto Łukasza i Dawida. Obaj byli już wtedy ciężko ranni; kilka sekund wcześniej policjanci wystrzelili w ich kierunku prawie 40 pocisków. Rzekomo dlatego, że nie zatrzymali się do kontroli drogowej. Dzisiaj już wiemy, że akcja wcale nie wyglądała jak kontrola.
Miejsce tragedii codziennie mijają dziesiątki kierowców. Ta ulica to obwodnica Poznania, ale niewielu zwraca uwagę na mały krzyż. Głośny proces z pewnością o nim przypomni.