Dyżurny policji w Opocznie w Łódzkiem Rafał Karasiński, udzielając przez telefon wskazówek, uratował półtorarocznego chłopca. Z dramatyczną prośbą o pomoc zadzwoniła na policję matka małego Igora, która powiedziała, że malec nie oddycha. Funkcjonariusz ma otrzymać nagrodę.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Po kilku chwilach matka poinformowała, że chłopczyk zaczął samodzielnie oddychać. Policjant w tym czasie wysłał do domu dziecka karetkę. Do czasu jej przyjazdu funkcjonariusz przez cały czas rozmawiał z matką chłopczyka. Przypominał, aby kontrolowała oddech malca.
Chłopczyk trafił do szpitala na oddział pediatryczny. Życiu 1,5- rocznego Igora nic nie zagraża.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Przyznaje, że był to pierwszy przypadek, gdy znalazł się w takiej sytuacji. Tym bardziej, że jak się dowiedziałem, było to półtoraroczne dziecko, więc postępowanie jest jak u dorosłego aczkolwiek jest to dziecko - trzeba zachować wszelkie warunki ostrożności - podkreśla policjant. Postępowanie praktycznie jest to samo, ale wiadomo, budowa, anatomia dziecka jest inna. Trzeba delikatnie pracować na klatkę. Trzeba zacząć od wdechów, później uciski i znowu wdechy. Tak przeważnie przez minutę. Następnie powiadomić pogotowie i dalej kontynuować swoje czynności - tłumaczy Karasiński.
Policjant przyznaje, że interesował się losem małego Igora. Myślę, że każdy policjant zainteresowałby się. Nawet później zadzwoniłem jeszcze raz, pytałem czy karetka dojechała, czy wszystko jest w porządku - mówi. Dodaje, ze nie miał kontaktu z rodzicami chłopca. Uważam, że był to mój obowiązek. Ja nie widzę potrzeby, żeby ci rodzice musieli mi dziękować. Ja uważam, że wykonałem dobrze swoją pracę - podkreśla. Twierdzi, że nie czuje się bohaterem.
Rafał Karasiński ma 38 lat, w policji służy od 12. Na co dzień pracuje w Zespole Nieletnich i Patologii. Jest żonaty i ma troje dzieci. Zanim wstąpił do policji, był ratownikiem medycznym. Jestem dumna z męża. Akurat trafiło na niego w pracy, ale on wykonywał swoje obowiązki, z których wywiązał się znakomicie - mówi żona funkcjonariusza.
To kolejny przypadek w ostatnich dniach, gdy policjantowi udało się uratować telefonicznie dziecko. 23 lutego dyżurny policji Robert Wawryn z lubuskiej Szprotawy uratował życie ośmioletniego chłopca. Na komisariat zadzwoniła spanikowana kobieta. Płacząc, krzyczała do słuchawki, że jej dziecko nie oddycha. Policjant natychmiast kazał jej uciskać klatkę piersiową i brzuszek chłopca. Potem radził rodzicom, jak udrożnić jego drogi oddechowe i poklepywać plecy, a potem zrobić sztuczne oddychanie.
Po około 2 minutach dziecko zaczęło oddychać, ale było nieprzytomne. Półtorej minuty później chłopiec się ocknął, a chwilę potem przyjechała karetka. Policjant przez cały czas rozmawiał z matką dziecka, przypominając, by rodzice kontrolowali, czy malec oddycha.
Dziecko prawdopodobnie pechowo zakrztusiło się śliną.
Kilka dni wcześniej przed wydarzeniami w Szprotawie do podobnego zdarzenia doszło w Białymstoku. Wtedy bohaterem okazał się strażak, który przez telefon poinstruował rodziców, jak przeprowadzić reanimację czteroletniego chłopca. Do straży pożarnej dodzwoniła się roztrzęsiona mieszkanka Barszczewa na Podlasiu. Kobieta prosiła o jak najszybsze przysłanie karetki. W panice wykrzyczała do słuchawki, że jej dziecko przestało oddychać. Dyspozytor straży pożarnej natychmiast wysłał na miejsce pogotowie, a poza tym sam instruował przerażonych rodziców, jak mają postępować.
Przez cały czas uspokajał i tłumaczył, że należy odchylić głowę dziecka do tyłu i udrożnić drogi oddechowe. Powiedział rodzicom również, jak mają przeprowadzić reanimację chłopca.
Dzięki jego opanowaniu i profesjonalnym instrukcjom reanimacja się powiodła. Karetka pogotowia przyjechała na miejsce po kilku minutach, kiedy chłopiec już samodzielnie oddychał.
Kilka dni po tym wydarzeniu starszy ogniomistrz Krzysztof Zahorowski został wyróżniony. Dostał nagrodę od ministra spraw wewnętrznych i komendanta miejskiego straży pożarnej, a także strój Supermana od wojewody podlaskiego.
Co ciekawe, zarówno Wawryn jak i Zahorowski podkreślają, że nie czują się bohaterami.
1 marca z rzeki San w Przemyślu posterunkowy Witold Młot wyciągnął dwóch tonących chłopców.
28-letni policjant Witold Młot usłyszał mężczyznę, którzy wzywał pomocy. Twierdził, że w Sanie topią się dzieci. Policjant, który był po służbie, nie wahając się podbiegł do brzegu, zdjął buty i kurtkę, a następnie położył się na krze i przeczołgał się do tonącego chłopca.
Dziecko było po szyję zanurzone w wodzie i ostatkiem sił trzymało się kry. Policjant złapał chłopca za ręce i wyciągnął na brzeg. Ten zdążył mu jeszcze powiedzieć, że 10 metrów dalej w wodzie jest jego kuzyn. Posterunkowy Witold Młot podbiegł we wskazane miejsce i uratował drugie dziecko.
Chłopcy mają 11 i 13 lat. Są kuzynami. Na szczęście nic im się nie stało.