​"Gdy lekarz mówił mi: ‘Sorry Piotr, ale resztę życia trzeba przejechać na wózku’, to chciałem jak najszybciej z tego świata uciekać" - mówi w rozmowie z RMF FM Piotr Pawłowski, prezes Fundacji Integracja i autor kampanii "Płytka wyobraźnia to kalectwo". Od 35 lat porusza się na wózku. W wywiadzie rozprawia się z określeniami typy "inwalida" czy "kaleka". "To już przeszłość" - ocenia. Jakie wyzwania stoją przed niepełnosprawnymi i co pomogło mu "stanąć na nogi"?

REKLAMA

Karol Pawłowicki, RMF FM: Na stronie internetowej akcji "Płytka wyobraźnia to kalectwo" czytam: "Miałem 16 lat. Byłem dobrze zapowiadającym się koszykarzem. Chodziłem do ciekawej szkoły. Miałem mnóstwo przyjaciół. I w jednej chwili wszystko straciłem... Przez jeden bezmyślny skok do wody". Podpisano - Piotr Pawłowski.

Piotr Pawłowski, prezes Fundacji Integracja: Jak sobie przypomnę ten moment, i skok do wody, i kiedy lekarz mówił mi: "Sorry Piotr, ale resztę życia trzeba przejechać na wózku", to nie ukrywam - chciałem jak najszybciej z tego świata uciekać. Koszykówka, sport, sprawność fizyczna, były dla mnie niezbędnym elementem funkcjonowania. Okazało się, że po skoku do wody tracę to wszystko. To jest pewnego rodzaju wstrząs, który dla mnie był może o tyle istotny, że w którymś momencie zacząłem zastanawiać się "No dobrze, Panie Boże, skoro mam siedzieć na wózku, no to trzeba wykorzystać własne możliwości, nie patrzeć, czy nie skupiać się na ograniczeniach". Nie szukać tego, co mogę zrobić - a zostało mi naprawdę niewiele, bo mogę poruszać zaledwie jedną ręką, ale nie na tyle sprawnie, żeby wziąć sobie coś do jedzenia, do picia. Zawsze musi mi ktoś pomóc. Zacząłem szukać pewnego rodzaju sposobu na życie. Najważniejsze jest to, żeby wokół byli ludzie i oni muszą pomóc.

Było ich wielu?

Przyjaciele nie wytrzymali. Koledzy z boiska nie wiedzieli, jak się zachować, jak sobie poradzić w kontaktach ze mną. Dziewczyna też sobie nie poradziła. A więc... Nie chcę powiedzieć, ze nastąpił swoisty reset, ale wszystko trzeba zacząć od nowa.

Co pana podkusiło, żeby skoczyć?

Ja lubiłem pływać, lubiłem skakać. Będąc nad płytką wodą - nad rzeką Liwiec, bardzo płytkim dopływem Bugu koło Wyszkowa - jakaś kąpiel i jakiś głupi skok. Nie chcę powiedzieć "głupia decyzja", ale trochę to była głupia decyzja. Bo kto skacze do wody, która sięga do pasa, na główkę jeszcze? I to jest pewnego rodzaju nie tyle może niefrasobliwość, ale myślę sobie, że nie wiedziałem, że mogą być takie konsekwencje.

Siedzimy teraz w biurze Fundacji Integracja, pan jest przede mną na wózku inwalidzkim. Co się zmieniło w pana życiu przez te 35 lat?

Nie chcę powiedzieć, że zazdroszczę tym, którzy skaczą do wody i teraz łamią kręgosłupy. Zdobyć wózek? Droga przez mękę. Edukacja? W trybie indywidualnym. Nie miałem kontaktu z moimi rówieśnikami. Potem, jak poszedłem na studia, nie wiedziałem, jakiej się słucha muzyki, jakie się czyta książki, jakie się ogląda filmy. Wypadłem zupełnie z takiego nurtu i obiegu moich rówieśników. To jest gigantyczna zmiana, jeśli chodzi o te 35 lat. Mamy dostęp do edukacji, wiele osób pracuje, wiele osób może się przemieszczać bez problemu.

Nie lubi pan określenia "wózek inwalidzki".

Bo "inwalida" to już przeszłość, "kaleka" - też. Choć niektórzy jeszcze używają słowa "inwalida". Musimy to z naszych głów wykorzenić. Bo nie o to chodzi, żebyśmy mówili "osoba niepełnosprawna" - osoba, która wymaga pomocy, niesamodzielna, niezaradna życiowo. Pomyślmy: jak włączać osoby z różnymi niepełnosprawnościami do tego, aby mogły spokojnie funkcjonować - to jest wyzwanie.

Ale niestety, ludzie wciąż skaczą na główkę, nie przestali.

"Płytka wyobraźnia..." przyniosła efekty, bo jak rozmawiam z lekarzami z różnych centrów rehabilitacyjnych, mówią, że jest zdecydowanie mniej "skoczków", czyli tych połamanych wskutek skoku do wody. Jest bardzo dużo motocyklistów, którzy łamią kręgosłupy i siadają na wózek. Ale z całą pewnością świadomość w naszym społeczeństwie jest zdecydowanie większa.

Żałuje pan, że pan skoczył?

W którymś momencie, tak jak sobie myślę o tym skoku do wody i te 35 lat temu, kiedy faktycznie pojawiły się łzy i bunt, w którymś momencie okazało się, że... może warto było skoczyć? Oczywiście nie namawiam do tego. Ale wiem, że po tym skoku udało mi się, jak gdyby, "stanąć na nogi". Może jeszcze kiedyś zagram w koszykówkę, ale szkoda czasu, żeby czekać. Po prostu robię, to co mogę.

(łł)

Karol Pawłowicki