"To była specyficzna rodzina" - mówi o rodzinie zastępczej z Łęczycy w woj. łódzkim kierownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Przyznaje, że od samego początku, gdy rodzina A. została zawodową rodziną zastępczą, były z nią problemy. Tym samym potwierdziły się nasze wcześniejsze informacje. Wczoraj okazało się, że w domu małżeństwa A. dochodziło do bicia i molestowania seksualnego pięciorga dzieci.
Kuratora sądowego i Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie powiadomiła babcia dzieci, którymi wcześniej zajmowała się rodzina. Kobieta twierdziła, że były tam bite, duszone i zmuszane do grzebania w śmieciach. Kierownik PCPR Iwona Zielińska przyznaje, że dostała takie zgłoszenie. Zostało sprawdzone przez kuratorkę i pracowników Centrum. Zgodnie ustaliliśmy, że musimy te dzieci przenieść, bo jest konflikt między babcią, dziećmi a rodziną zastępczą - mówi Zielińska. Na pytanie reporterki RMF FM, czy w związku z tym rodzina powinna była dostać następne dzieci, Zielińska odpowiedziała, że być może tak nie powinno być, ale "musimy wziąć pod uwagę, że rodzin zastępczych brakuje". PCPR musi zaś gdzieś umieścić dzieci, gdy taka jest decyzja sądu. Mieliśmy takie sygnały, że w tej rodzinie jest źle, ale monitorowaliśmy to wszystko, sprawdzaliśmy to za każdym razem. Było rodzeństwo, o odzyskanie praw do dzieci, te dzieci też przeniesione były do placówki i później była cisza. Nie mieli dzieci - aż do teraz - dodaje Zielińska.
Reporterka RMF FM usłyszała też w PCPR, że przez 4 lata, gdy rodzina już opiekowała się dziećmi, w domu raz na kwartał pojawiali się pracownicy socjalni z Centrum. Robili wywiady środowiskowe. Po raz pierwszy koordynator odwiedził rodzinę w czerwcu ubiegłego roku, bo wcześniej nie było pieniędzy na jego zatrudnienie - mówi kierownik łęczyckiego PCPR Iwona Zielińska. Mieliśmy go przez 5 miesięcy, później 2 miesiące przerwy i od lutego mamy go ponownie, ale prawda jest taka, że tych rodzin jest po prostu za dużo na jednego koordynatora, żeby móc w pełni skoncentrować się na tym, żeby funkcjonowały prawidłowo - uważa Zielińska. Zgodnie z przepisami, koordynator powinien pomagać rodzinie zastępczej. Także on powinien ją sprawdzać. W tej chwili prawo pozwala mu mieć pod opieką nawet 30 rodzin zastępczych lub rodzinnych domów dziecka.
Kierownik PCPR przyznaje, że pierwsze sygnały, że w rodzinie z Łęczycy dzieje się źle, Centrum miało w październiku ubiegłego roku. Był jednak potrzebny czas na nawiązanie kontaktu z dziećmi - tłumaczy kierownik.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Wczoraj sąd aresztował na trzy miesiące rodziców zastępczych i ich 20-letnią córkę. Są podejrzani o znęcanie się nad pięciorgiem podopiecznych w wieku od 5 do 13 lat. 59-latkowi i 20-latce zarzucono także pedofilię. Według prokuratury zebrane w tej sprawie dowody są "porażające". Ustalono, że wszystkie dzieci - z wyjątkiem najmłodszej, 5-letniej dziewczynki - były co najmniej od października 2012 roku ofiarami przemocy psychicznej i fizycznej. Jedna z molestowanych dziewczynek jest głuchoniema.
Dochodziło do sytuacji, że opiekunowie bili dzieci po twarzy, plecach, pasem i pięściami, zatykali im usta, stosowali kary polegające m.in. na wielogodzinnym staniu na baczność. Dzieciom ograniczano dostęp do jedzenia, kontakt z rówieśnikami i używano wobec nich słów wulgarnych - relacjonował ustalenia śledczych prok. Krzysztof Kopania.
Śledztwo wszczęto po zawiadomieniu złożonym przez pedagoga szkolnego, któremu niektóre z dzieci zdecydowały się opowiedzieć o swej sytuacji. Początkowo dotyczyło znęcania się nad dziećmi. Później zawiadomienie złożyła także placówka, do której trafiła jedna z dziewcząt; to dotyczyło już wykorzystywania seksualnego.
Reporterka RMF FM dotarła do kobiety, która twierdzi, że już wcześniej rodzina znęcała się nad innymi, powierzonymi jej dziećmi. Kobieta, z którą rozmawiała Agnieszka Wyderka, to babcia tych dzieci. Wnuki pani Hanny trafiły do rodziny A. w czerwcu 2007 roku. Były tam dwa lata. Ona sama mogła się z nimi widywać w weekendy. Potem dzieci wracały do rodziny zastępczej. Kobieta twierdzi, że były tam bite, duszone i zmuszane do grzebania w śmieciach.
Od wnuczki dostaję SMS-a: Babciu, ciocia Bożena dusi Daniela... Przychodzi Kajka, która ma posiniaczoną twarz dużymi palcami. Pytam, Kajuś co się stało? "Nie chciałam jeść. Wujek mnie złapał, podniósł do góry i mną rzucił" - opowiada o wydarzeniach sprzed kilku lat pani Hanna. Kobieta chciała zabrać maluchy do lekarza na obdukcję. Jak twierdzi, powstrzymał ją ich płacz. Będą się na nas mścić - miały mówić.
W następny weekend Danielek zagląda mi w kosze i zbiera wszystko - relacjonuje zachowanie chłopca pani Hanna. Wnuczek miał przyznać się, że z "wujkiem oglądają śmietniki".
Innym razem wnuczka Kaja miała popłakać się ze strachu, bo stłukła słoik dżemu. 10-letnia Martynka z kolei miała przyjść z poparzonymi rękoma. Musiałam wszystko prasować - miała powiedzieć.
Pani Hanna utrzymuje, że zaniepokojona losem wnuków zgłosiła to na policję. Stwierdzili, że oni tam często mają interwencję - dodaje w rozmowie z naszą dziennikarką. Poszła więc do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Twierdziły, że one tam chodziły, sprawdzały, że wszystko jest w porządku - mówi pani Hanna.
(mpw)