Nie odejdę ze stanowiska, jeśli Sejm obniży zarobki kierownictwa Narodowego Banku Polskiego i członków Rady Polityki Pieniężnej, deklaruje gość porannych „Faktów”, Tomasz Pasikowski, członek zarządu NBP. Jego zdaniem, z pracy nie zrezygnują także jego koledzy z Banku i RPP. Pasikowski podkreśla, że teraz najważniejszą rzeczą nie jest wysokość zarobków, lecz obrona niezależności Banku Centralnego
"Zakładam, że przy tej całej licytacji, którą obserwujemy i szkodliwych wypowiedziach godzących w reputację Narodowego Banku Polskiego, w jego niezależność, płynących z ust niektórych parlamentarzystów, nie wylejemy dziecka z kąpielą i tą niezależność obronimy. (...) Chciałbym prosić może, żebyśmy mogli nie zginąć w analizie szczegółów i w grzebaninach po kieszeniach, tylko starać się zawalczyć o zbudowanie systemu uposażeń funkcjonariuszy służby publicznej w Polsce. (...) Jeżeli jakiś poseł mówi, że bank nie jest narodowy ani polski, to opowiada brednie, które szkodzą powadze instytucji, której reputację buduje się latami” – twierdzi Pasikowski. Przypomnijmy: burza wokół zarobków członków RPP wybuchła po tym jak, 6 z 9 członków Rady - niezadowolonych z zarabianych 25 tysięcy złotych miesięcznie - zwróciło się o wyrównanie pensji do Sądu Pracy. Jeśli wygrają, to NBP będzie musiał wypłacić łącznie ponad 2 miliony złotych. Żądania członków RPP tak wzburzyły posłów, że w Sejmie zaczęły się mnożyć projekty "obcięcia" płac w NBP i Radzie. PSL zaproponowało np. by prezes NBP zarabiał tyle co minister, czyli właśnie około 13 tysięcy złotych. Zdaniem ludowców wynagrodzenie wiceprezesów, a co za tym idzie członków RPP nie powinno przekraczać pensji podsekretarzy stanu. Podobnie uważa Unia Pracy, a także Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Unia Pracy zgłosiła już stosowny projekt w Sejmie.
foto Marcin Wójcicki RMF Warszawa
10:10